wtorek, 15 lipca 2014

22. "Mroczny sekret" - Libba Bray

Tytuł: "Mroczny sekret"
Autor: Libba Bray
Wydawnictwo: Dolnośląskie
Liczba stron: 356
Data zakończenia czytania: 14.05.2014 r.
Ocena: 7/10




Słowa są niezwykle potężną bronią. Potrafią rozbudzić w człowieku najpiękniejsze uczucia, ale potrafią też zranić bardziej, niż najbardziej bolesny cios. Często w gniewie mówimy straszne rzeczy, których normalnie nigdy byśmy nie powiedzieli. A co jeśli ostatnimi słowami, jakie usłyszy od Ciebie ukochana osoba będą złorzeczenia, wyrzuty i pretensje?

Po niespodziewanej śmierci matki wychowana w Indiach szesnastoletnia Gemma Doyle ma udać się do wysoko renomowanej szkoły dla panien – Akademii Spence w Londynie. Dręczą ją jednak dziwne, przeraźliwe wizje, a tajemniczy młodzieniec o cygańskiej urodzie wciąż za nią podąża, grożąc jej strasznymi konsekwencjami, jeśli nie zrobi czegoś, by te wizje powstrzymać. W Spence dziewczyna poznaje kilka nowych koleżanek, a także dowiaduje się prawdy o swoim dziedzictwie. Jednak grozi jej też niebezpieczeństwo… Czy Gemma zdoła się przed nim obronić?

„Prawda to stan umysłu.”

Książki, których akcja toczy się w XIX wieku, mają swój specyficzny urok i pozostawiają po sobie zupełnie inne wrażenie, niż wydarzenia opisywane we współczesnym świecie. Lubię od czasu do czasu cofnąć się te „kilka” lat wstecz i zanurzyć się w tamtejszej, tak różnej od dzisiejszej, rzeczywistości. Zdaję sobie sprawę, jak trudne musi być opisywanie tamtych czasów dla współczesnych autorów, jednak jeśli już się za coś bierzesz, to bierz się porządnie. Słabo zarysowany klimat epoki to chyba największa wada „Mrocznego sekretu” (swoją drogą, wyjątkowo banalny tytuł). Wiedziałam, że to XIX wiek, ale nie czułam tego. Bohaterki niejednokrotnie wyrażały poglądy rodem z XXI wieku, o których w tamtych czasach nie mogło być mowy, słabo też ze stylizacją języka. W trakcie lektury nie razi to aż tak bardzo, niemniej jednak autorka mogła się bardziej postarać. Ale żeby być uczciwą, dodam na plus, że pani Bray genialnie przedstawiła klimat mrocznej szkoły pełnej tajemnic i potrafiła nim zaintrygować czytelnika, dzięki czemu ta słaba stylizacja aż tak nie rzuca się w oczy.

Wątek fantastyczny także wypada całkiem ciekawie, choć jak dla mnie mógłby być bardziej dopracowany. Nie będę jednak aż tak surowa w ocenie, w końcu „Mroczny sekret” to debiut, a jak na debiut pani Bray poradziła sobie śpiewająco. Autorka ma bardzo przyjemny w czytaniu język, dzięki czemu zapewniła mi kilka godzin ciekawej i wciągającej rozrywki.

„Ludzie zawsze uważają, że mogą posiadać piękno na własność.”

Polubiłam też główną bohaterkę, mimo że nie do końca pasowała mi do swoich czasów. Gemma to osóbka przekorna, niegłupia, trochę zbuntowana z nieco zbyt współczesnym poczuciem humoru. Jej przyjaciółki polubiłam trochę mniej, choć każda z nich miała coś w sobie, pomimo licznych wad. Ogólnie kreacja postaci nie wypada źle, ale też nie zachwyca. Jest w porządku.

Dużym zaskoczeniem był dla mnie wątek miłosny, którego jest w tej książce bardzo niewiele, ale jest on tak wyrazisty, że ujął mnie od pierwszej chwili. Czuję, że w dalszych częściach może wyjść z tego coś naprawdę dobrego. Jak widać, czasami lepiej jest postawić na minimalizm – tutaj jakość zdecydowanie przeważa nad ilością, a efekt jest świetny. Brawo, pani Bray, doskonale zdaję sobie sprawę, że to wcale nie takie łatwe, zwłaszcza dla początkującego autora.

Cóż, na pierwszy rzut oka może wydawać nam się, że to zwykła powieść dla nastolatek z wątkiem fantastycznym. Nawet czytając tę recenzję, ciężko w niej wykryć coś znaczącego. A jednak ja widzę w niej coś więcej. Widzę w niej mnóstwo mądrych przemyśleń, pięknych zdań i ciekawych wniosków. I pomimo kilku potknięć podoba mi się to, co stworzyła pani Bray. „Mroczny sekret” jest o wiele treściwszy, niż inne lektury z tego gatunku, porusza i skłania do zadumy. Ma w sobie coś takiego, że te wszystkie wymienione wyżej wady jakoś bledną. Nie jest to może książka genialna, ale jest naprawdę dobra i godna przeczytania. Mam zamiar dać szansę kolejnym częściom tego cyklu i liczę na to, że będą równie interesujące.

„Nie da się nigdy nikogo poznać do końca. Dlatego jest to jedna z najbardziej przerażających rzeczy - przyjmowanie kogoś na wiarę i nadzieja, że on przyjmie nas tak samo. Jest to stan równowagi tak chwiejnej, że aż dziw, iż w ogóle się na to decydujemy. A mimo to...”


Polecam wszystkim tym, którzy uwielbiają magię, tajemnice i nietypowe przygody, a przy tym są w stanie przymknąć oko na drobne potknięcia. Tym, którzy lubią, gdy miłość w książkach rozwija się powoli, a jakość stawiają nad ilością. Mam nadzieję, że powieść spodoba się Wam tak samo jak mnie.

niedziela, 13 lipca 2014

21. "Umarli czasu nie liczą" - Kim Harrison (WPDB)

Tytuł: "Umarli czasu nie liczą"
Autor: Kim Harrison
Wydawnictwo: Amber
Ilość stron: 268
Data zakończenia czytania: 11.05.2014 r.
Ocena: 5/10




Życie i śmierć. Tu wszystko jest jasne, żyjesz albo nie żyjesz, nie ma nic pomiędzy. A co… gdyby jednak było? Jakby to było być wciąż na Ziemi, śmiać się, rozmawiać, a tak naprawdę być martwym? Jakby to było być trzymać się starego życia, wiedząc, że należy się już do innego świata? Jakby to było być pomiędzy?

„Światło jest dla ludzi wolnej woli, by widzieli, co wybierają. Ciemność kryje pochodzące od serafinów przeznaczenie, którego nikt nie wybiera.”

Podczas balu maturalnego żniwiarz ciemności zabił Madison i chciał odebrać jej duszę. Nie do końca mu się to jednak udało, bo dziewczyna zabrała mu niezwykły amulet, dzięki któremu dostała iluzję ciała. Oznacza to, że wygląda jak żywa, choć tak naprawdę jest zawieszona pomiędzy światem żywych i umarłych. A przecież trwa wojna między żniwiarzami ciemności, którzy kierują się przeznaczeniem i nie wahają się likwidować tych, którzy mogą w przyszłości zrobić coś z nim niezgodnego, a żniwiarzami światła, którzy wierzą w wolną wolę i chronią ludzi przed tymi pierwszymi. Żniwiarze ciemności nadal nie zamierzają jednak odpuścić Madison, gdyż zadarła z osobą, z którą nie powinna zadzierać…

Po książkę sięgnęłam zachęcona opowiadaniem „Madison Avery i żniwiarz ciemności” ze zbioru „Bale maturalne z piekła”. Był to jedyny godny uwagi tekst z tego zbioru, a kiedy dowiedziałam się, że autorka napisała kontynuację, sięgnęłam po nią, pomimo tylu negatywnych opinii, jakie przeczytałam na lubimyczytac.pl. A teraz mam nauczkę, żeby jednak zwracać na nie większą uwagę…

„Nie ma nic złego w łamaniu zasad, jeśli robisz to w imię czegoś, co jest od nich ważniejsze.”

Najgorsze jest to, że już prawie nie pamiętam tej książki. Czytałam ją znowu nie aż tak dawno, a mam wrażenie, jakby to było z pół roku temu. Pamiętam ogólny zarys, ale mam problem z przypomnieniem sobie poszczególnych scen. Może nie powinnam jej recenzować, ale chciałam się z Wami podzielić moją opinią, a oto efekt.

Może zacznijmy od zalet. Pomysł był dobry, naprawdę. Żniwiarze ciemności, światła, zawieszenie pomiędzy życiem a śmiercią – nie jest to może niezwykle oryginalne, ale mogła wyjść z tego całkiem zgrabna historia. Język też całkiem dobry, nie wznosił się może na wyżyny, ale w żadnym razie nie odstawał od większości młodzieżówek, niektóre nawet przewyższał. Miłym zaskoczeniem jest również postać Madison – jak na paranormalną bohaterkę spisuje się całkiem nieźle, nie zachowuje się jak idiotka, nie zanudza nas swoimi miłostkami i nie robi z siebie męczennicy. Stara się sobie jakoś poradzić w nowej sytuacji i choć niektóre jej wybory nie były zbyt mądre (takie jak zdradzenie wszystkiego Joshowi), to nadal pozostaje całkiem sympatyczną dziewczyną. Podobał mi się też wątek walki pomiędzy przeznaczeniem i wyborem, ale uważam, że mógłby być przedstawiony o wiele lepiej.

No, i na tym chyba koniec zalet. Miałam wrażenie, że wszystko było takie… niedopracowane, a całość przypominała mi nieco lepszej jakości bloga, zwłaszcza kilka fragmentów by na to wskazywało. Niektóre rzeczy były takie na siłę, widać było, że autorka chciała wszystko pokierować w tę stronę, nie zawsze kierując się logiką, dopasowując okoliczności do swojej wersji, a nie wersję do okoliczności, jeśli wiecie, co mam na myśli. Czytając, wyraźnie czuć, że autorka nie jest zbyt obyta z piórem i to, niestety, znacząco rzutuje na całość.

„Pamięć innych nadaje kształt pustce”

Bywało nudno. Niby coś tam się działo, ale lekturę odkładałam bez większego żalu. Pani Harrison zdecydowanie nie potrafi przyciągnąć do siebie czytelnika, a to przecież niezbędne, zwłaszcza w takim gatunku jak paranormal romance, gdzie z reguły całość opiera się na szybkiej akcji i romansie. Co do romansu… strasznie nijaki. Może nie denerwował mnie jakoś szczególnie, ale też w żaden sposób mnie nie poruszył. Między Joshem i Madison nie było jakiejkolwiek chemii, widać, że autorka próbowała ich spiknąć na siłę i trochę znikąd, a efekt nie jest najlepszy.

„Umarli czasu nie liczą” nie było książką tragiczną, ale też na pewno nie dobrą. Całość wypada kompletnie przeciętnie, a miesiąc, dwa później zaciera Ci się w pamięci. Zdecydowanie przydałoby jej się solidne doszlifowanie, a autorka powinna jeszcze trochę poćwiczyć, zanim da tę powieść do druku. Nie wiem, czy sięgnę po następną część, w ogóle mnie do niej nie ciągnie, a opinie nadal nie zachwycają.


Czy polecam? Nie wiem. Nie czuję żalu, że przeczytałam tę pozycję, ale z pewnością nie sięgnęłabym po nią po raz kolejny. Dobra jedynie dla zabicia czasu, kiedy nie ma się za bardzo nic innego do czytania. Można sięgnąć, ale jeśli macie coś innego do wyboru, to lepiej weźcie tę drugą książkę, bo istnieje spora szansa, że będzie lepsza. „Umarli…” to taka ostateczność.
________________________
Chciałabym polecić Wam bloga mojej przyjaciółki. Na blogu tym będą pojawiały się różne ciekawostki związane z klimatem, atmosferą czy jakimiś niezwykłymi miejscami na świecie, czyli mówiąc krótko - z geografią. Bardzo Was zachęcam do odwiedzania, bo wszyscy wiemy, jak ciężko się gdzieś wybić, a myślę, że blog tego typu ma pod tym względem trudniej, niż książkowy. Pierwszy post już jest, mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Z góry dziękuję! :)

Ostatnio dość popularna stała się francuska piosenkarka Indila, a ja przy okazji chciałabym Wam przypomnieć o innej sławie z tego kraju, którą z pewnością znacie, bo kilka lat temu była w Polsce bardzo popularna.                                      
Ten utwór to wręcz wizytówka Garou, nawet ja go znam :) Z kolei ten jest mniej znany, ale bardzo przypadł mi do gustu. Jakby co polecam puścić z dwa razy, bo mi na przykład spodobał się dopiero za drugim przesłuchaniem. Warto też zapoznać się z przepięknym musicalem Notre Dame de Paris, który z napisami możecie znaleźć na youtube. Niesamowita historia przedstawiona w niesamowity sposób, byłam przezachwycona (i stworzyłam nowe słowo)! A Garou w roli Quasimodo poruszy nawet najtwardsze serce.

Pozdrawiam.

Nala
                                       

czwartek, 10 lipca 2014

20. "Chrzest ognia" - Andrzej Sapkowski

Tytuł: "Chrzest ognia"
Autor: Andrzej Sapkowski
Wydawnictwo: superNOWA
Liczba stron: 333
Data zakończenia czytania: 07.05.2014 r.
Ocena: 8/10




„– Na moim sihillu – warknął Zoltan, obnażając miecz – wyryte jest starodawnymi krasnoludzkimi runami prastare krasnoludzkie zaklęcie. Niech no jeno który ghul zbliży się na długość klingi, popamięta mnie. O, popatrzcie. 
– Ha – zaciekawił się Jaskier, który właśnie zbliżył się do nich. – Więc to są te słynne tajne runy krasnoludów? Co głosi ten napis?
– „Na pohybel skurwysynom!”

Już nieco podleczony w Brokilonie Geralt wyrusza wraz z Jaskrem na poszukiwanie Ciri. Niedługo później przyłącza się do nich Milva – łuczniczka, która wcześniej dostarczała wiedźminowi informacji odnośnie sytuacji politycznej w kraju. Tymczasem wojna nadal trwa i przybiera coraz brutalniejsze oblicze. Z kolei Filippa Eilhart powołuje tajną, neutralną politycznie Lożę Czarodziejek, która ma zajmować się sprawami magii.

„Czas pogardy” to część specyficzna, zdecydowanie różniąca się od poprzedniczek. Krwawe wojenne obrazy mieszają się tu z humorem, związanym z wyprawą Geralta i jego wesołej kompanii. Mieszanka dziwna, u kogoś innego może wręcz niesmaczna, ale Sapkowski idealnie to wszystko wyważył, jak zwykle zresztą.

Poniższy cytat zawiera spoiler.

„– Kompania mi się trafiła – podjął Geralt, kręcąc głową. – Towarzysze broni! Drużyna bohaterów! Nic, tylko ręce załamać. Wierszokleta z lutnią. Dzikie i pyskate pół driady, pół baby. Wampir, któremu idzie na pięćdziesiąty krzyżyk. I cholerny Nilfgaardczyk, który upiera się, że nie jest Nilfgaardczykiem.
– A na czele drużyny wiedźmin, chory na wyrzuty sumienia, bezsiłę i niemożność podjęcia decyzji – dokończył spokojnie Regis. – Zaiste, proponuję podróżować incognito, by nie wzbudzać sensacji.
– I śmiechu – dodała Milva.”

W tej części skupiamy się przede wszystkim na wyprawie Geralta. Niewiele jest tu Ciri, o Loży trochę więcej, ale też niezbyt dużo. I wcale mi to nie przeszkadzało. Każdy członek tej niezwykłej kompanii jest inny, ciekawy, a razem tworzą mieszankę iście wybuchową! Ich rozmowy czasem bardziej poważne, czasem trochę mniej, nieraz doprowadzały mnie do śmiechu, ale też skłaniały do zastanowienia. Mamy tu znanych nam już Geralta i Jaskra, ale pojawia się także wspomniana wyżej Milva, uczony cyrulik Regis i, co zaskakujące, Cahir. Jeśli czytaliście poprzednie części, na pewno zdajecie sobie sprawę jak dziwna jest jego obecność w tej grupie.

„- Zamknij gębę. Nie widzisz, że właśnie myślę?
- Nie. Nic nie wskazuje, byś myślał.”

Nie będę w tej recenzji po raz kolejny zachwalać rzeczy, które zachwalałam już wcześniej. Uważam jedynie, że każdy szanujący się wielbiciel fantastyki (a nawet każdy szanujący się czytelnik) powinien Wiedźmina znać. Po prostu.

wtorek, 8 lipca 2014

19. "Na krawędzi nigdy" - J. A. Redmerski

Tytuł: "Na krawędzi nigdy"
Autor: J. A. Redmerski
Wydawnictwo: Filia
Liczba stron: 475
Data zakończenia czytania: 02.05.2014 r.
Ocena: 6/10





Czasami życie jest bardzo trudne. Gubimy się w nim, gubimy się w sobie. Nie wiemy, czego tak naprawdę chcemy, jak ma wyglądać nasze dalsze życie. Zapominamy o tym, co było dla nas ważne, a ból sprawia, że nie wiemy, jaką drogę wybrać. Dobrze jest wtedy choć na chwilę odciąć się od tego wszystkiego. I wyruszyć w podróż.
By odnaleźć siebie.

Na Camryn Benett zwaliło się zbyt wiele. Jej ukochany zmarł, drugi chłopak zdradził, brat siedzi w więzieniu, a rodzice się rozwiedli. Gdy przyjaciółka oskarża ją o usiłowanie odbicia chłopaka, dziewczyna nie wytrzymuje. Wsiada po pierwszego lepszego autobusu, kupując bilet w wybrane losowo miejsce i wyrusza w podróż bez planów i bez celu. Poznaje w nim bezpośredniego i wyjątkowo przystojnego Andrew Parrisha. Pod wpływem chwili decydują się na wspólną wyprawę, która bardzo ich do siebie zbliża. Mężczyzna ma jednak tajemnicę, która może zniszczyć wszystkie ich plany…

„- Żyjąc chwilą - mówi, jakby dawał mi poważną radę - w której wszystko jest w porządku, nie spiesząc się i blokując złe wspomnienia, uda ci się dobrnąć do celu szybciej i z dużo mniejszymi obrażeniami.”

„Na krawędzi nigdy” od samego początku przykuło moją uwagę. Intrygujący tytuł, piękna okładka, niebanalny temat... A potem wystarczyło tylko szepnąć słówko pani bibliotekarce i niedługo później książka znalazła się w moich rękach. Oczekiwałam romantycznej, subtelnej, nawet lekko poetyckiej powieści o miłości, namiętności, bólu i odnajdywaniu siebie. Jednak historia ta jest zupełnie inna. Czy gorsza? Przekonajmy się.

Narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, naprzemiennie z perspektywy Camryn i Andrew, co jest bardzo dobrym rozwiązaniem, bo dzięki temu wiemy, jak nasza parka się wzajemnie odbiera. Nieuchronnie towarzyszy jej powtarzanie się niektórych scen, ale nie nudzi nas to, bo zazwyczaj oboje odbierają tę samą sytuację zupełnie inaczej. Muszę przyznać, że główni bohaterowie zostali bardzo dobrze wykreowani – to młodzi ludzie, którzy już swoje w życiu przeżyli, a w tej chwili znajdują się na swego rodzaju życiowym zakręcie. Są wyjątkowo naturalni i zazwyczaj budzą w czytelniku sympatię. Raczej nie zapadną mi na dłużej w pamięć, ale spędziłam z nimi całkiem przyjemne kilka godzin. Wątek miłosny też wypadł całkiem zgrabnie, autorka oszczędziła nam zbędnego patosu i ckliwych opisów. Niestety, oszczędziła nam też romantyzmu i liryzmu, na które tak bardzo liczyłam. Mam wrażenie, że subtelniejszy styl o wiele lepiej by do tej historii pasował, ale cóż... Jest, jak jest.

„Rzeczywistość to suka.”

Świetnie przedstawiony został też motyw drogi, podróży. To taka ludzka potrzeba – wyjechać na trochę, pobyć przez jakiś czas w innym miejscu, zobaczyć coś nowego, poznać nowe osoby – nie znam nikogo, kto nie marzyłby o tym, chociaż w minimalnym stopniu. A jeszcze taka romantyczna podróż w dal, przed siebie i bez celu? Ach, wprost idealnie. W całej tej powieści czuć taki specyficzny klimat drogi, który bardzo mi przypadł do gustu. Akcja nie toczy się zbyt szybko, ale mimo wszystko jest na swój sposób ciekawa i lekka w odbiorze.

Pani Redmerski serwuje nam tu sporo wulgaryzmów, co niezbyt przypadło mi do gustu. Nie mam nic przeciwko przekleństwom w książkach, ale są jakieś granice. Niecenzuralne wyrazy na co drugiej stronie brzmią, nawet nie tyle brzydko, ile po prostu sztucznie. To nie jest książka o jakimś marginesie społecznym, ale o dwójce w gruncie rzeczy zwyczajnych, młodych ludzi, a takowi nie przeklinają co chwilę, bez powodu. Autorka chyba usiłowała być naturalna, ale coś jej nie wyszło. W książce pojawia się także kilka dość pikantnych scen erotycznych. Wyjątkowo nie przeszkadzały mi one, choć uważam, że pani Redmerski mogła sobie niektóre z nich darować, „Na krawędzi nigdy” byłoby tak samo dobre bez nich.

„Tylko pamiętaj, by zawsze być sobą i nie bać się mówić tego, co myślisz, albo tego, by głośno marzyć.”

Swoistym przesłaniem powieści jest bycie w zgodzie z własnymi pragnieniami, z sobą samym. Niestety, mam wrażenie, że zostało to spłycone do swego rodzaju wszechwolności seksualnej, a to średnio do mnie przemawia, mam zupełnie inne zdanie na ten temat. Owszem, na pewno jest to ważne, ale mam wrażenie, że autorka za bardzo skupia się na tym, podczas gdy mogła poruszyć w tej książce o wiele ważniejsze kwestie.

Słabo wypada również wielka tajemnica naszego głównego bohatera. Czy tylko ja domyśliłam się, o co chodzi jeszcze przed przeczytaniem? A przecież wydawca w żaden sposób nie spoileruje. Mam wrażenie, że wynika to bardziej z banalności tego wątku, niż z mojego geniuszu. A końcowe fragmenty, które w zamierzaniu miały być wzruszające, także wypadają dość blado. Nie mówię tutaj o płaczu, bo akurat brak moich łez nie jest żadnym wyznacznikiem, ale po prostu mnie one nie poruszyły. Są ładnie opisane, ale zabrakło mi pewnej emocjonalności. A przecież był taki potencjał! SPOILER! Uważam też, że autorka mogła sobie darować tę palcówkę w szpitalu. Nie wiem, po co to było, ale jak dla mnie wypadło jedynie niesmacznie i bardzo, bardzo nie na miejscu. KONIEC SPOILERU! Sama scena końcowa natomiast wygląda jak rodem wzięta ze słabego romansu. I mam wrażenie, że już wiem wokół czego będzie krążyła fabuła następnego tomu.


„Na krawędzi nigdy” to w gruncie rzeczy całkiem niezła książka. Wprost idealna na wakacje, bardzo klimatyczna, ale w żadnym razie genialna. Zupełnie nie rozumiem, skąd aż tak wysoka ocena na lubimyczytac.pl. Polecam, jeśli macie ochotę na coś nowego, świeżego, z nutką pikanterii, by poczytać sobie wieczorem w fotelu czy w ogrodzie popołudniu. Dla tych, którzy chcą odpocząć, ale nie odmóżdżyć się. Nie liczcie jednak na arcydzieło, bo możecie się bardzo rozczarować…

czwartek, 3 lipca 2014

18. "Miasto szkła" - Cassandra Clare

Tytuł: "Miasto szkła"
Autor: Cassandra Clare
Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 526
Data zakończenia czytania: 28.04.2014 r.
Ocena: 8/10


Osoby, które jeszcze nie zapoznały się z poprzednimi częściami (albo przynajmniej z pierwszą), powinny pominąć pierwsze dwa akapity. Dalszy ciąg natomiast jest skierowany bardziej do osób, które nie zapoznały się jeszcze z tym cyklem, więc każdy może go spokojnie przeczytać :)


Miłość to piękne uczucie. Czasami trudne, często bolesne, ale mimo wszystko – piękne. A co jeśli to uczucie, najpiękniejsze ze wszystkich, okazuje się złe? Zostaje zbrukane? Co, jeśli najpiękniejsza rzecz w Twoim życiu okazuje się chora, brudna i wstydliwa?

„- Jesteś moją siostrą - rzekł w końcu. - Moją siostrą, moją krwią, moją rodziną. Powinienem cię chronić - zaśmiał się bez krzty wesołości. - Chronić przed chłopcami, którzy pragną zrobić z tobą to, co ja bym chciał.”

Clary dowiaduje się, że jedyna osoba, która może jej pomóc obudzić matkę, znajduje się w Idrisie. Jace chce ją zatrzymać w Nowym Jorku, dziewczynie jednak udaje się przedostać do szklanego miasta. A Valentine rośnie w siłę, wojna okazuje się nieunikniona. Jedyną nadzieją dla Nocnych Łowców jest połączenie sił z Podziemnymi, ale czy będą w stanie się na to zdobyć? Dla Jace’go i Clary to również czas trudnych wyborów. Czy mogą sobie pozwolić na zakazaną miłość?

„- Powiedziałeś, że chcesz się przejść. Jaki spacer trwa sześć godzin?! 
- Długi?”

„Miasto szkła” to już trzecia część bestsellerowego cyklu Dary Anioła autorstwa Cassandry Clare i jak na razie najlepsza. Swoją drogą, naprawdę podziwiam autorkę – każda kolejna część jest lepsza od poprzedniej. W tym tomie wszystkie zagadki z poprzednich zostają rozwiązane. Owszem, są jeszcze kolejne trzy części, ale one dotyczą już czegoś innego. Dary Anioła to właściwie taka podwójna trylogia – równie dobrze swoją przygodę z tym cyklem można zakończyć na „Mieście szkła”. Ale dość już tego wyjaśniania, pora przejść do konkretów.

Co właściwie tak bardzo wyróżnia Dary Anioła spośród szeregu innych paranormali? Z pewnością świetnie wykreowany świat fantastyczny. Mamy tu wampiry, wilkołaki, faerie, czarowników, wszelkiego rodzaju demony i Nocnych Łowców (którzy zajmują się likwidowaniem tych demonów). Warto tu w szczególności zwrócić uwagę na tych ostatnich, gdyż są zdecydowanie najoryginalniejsi i najlepiej dopracowani. Nocni Łowcy powstali poprzez wypicie krwi anioła Razjela zmieszanej z ludzką setki lat wcześniej. Od tej pory ich potomkowie chronią świat przed demonami. Są śmiertelni, nie żyją dłużej, niż przeciętny człowiek, mogą jednak korzystać z run – znaków wypalanych na skórze, które zapewniają im niezwykłe moce. Nie są to może postacie zupełnie nieznane, bo podobne już gdzieś tam się w literaturze przewijały, ale i tak uważam, że wnoszą taki przyjemny powiew świeżości do gatunku paranormal romance.

„- Mam słabość do dam w opałach.
- Nie bądź seksistą.
- Wcale nie jestem. Swoje usługi oferuję również dżentelmenom w opałach. Mają u mnie równe szanse.”

Język pani Clare jest akurat dość prosty i raczej nie zachwyca, za to dialogi stoją na bardzo wysokim poziomie. Sarkastyczne docinki, ironiczne komentarze i dowcipne riposty – tego wszystkiego jest w Darach Anioła od groma, a co ważniejsze każdy z nich jest naprawdę dobrze dopasowany do postaci, każda z nich wypowiada się w swoim szczególnym stylu, każda jest przedstawiona w inny sposób, każda jest inaczej zarysowana, każda jest naturalna oraz autentyczna i to jest świetne, bo jestem pewna, że każdy może znaleźć tu swojego ulubieńca.

„- Kocham cię. Będę cię kochał do dnia w którym umrę. A jeśli jest po tym jakieś życie, to wtedy też będę cię kochał.”

Bardzo często w książkach młodzieżowych, a zwłaszcza paranormal romance, wątek miłosny, delikatnie mówiąc, kuleje. Przykładem może tu być chociażby niedawno przeze mnie recenzowana „Córka dymu i kości”. Na szczęście w Darach Anioła nie ma tego problemu. Na początku cyklu pojawia się, co prawda, dość sztampowy i moim zdaniem niepotrzebny trójkąt, ale na szczęście autorka oszczędza nam rozterek głównej bohaterki, która doskonale wie, kogo kocha. Ale nie jest to miłość łatwa. To trudne, bardzo bolesne uczucie, z którym bohaterowie muszą się kryć, bo nikt nigdy by ich nie zaakceptował. Pełne żaru i doskonale wyczuwalnej chemii między bohaterami, a mimo wszystko delikatne i przede wszystkim bardzo dobrze i naturalnie przedstawione. Ale to nie jedyny wątek miłosny, który występuje w tej książce. Pojawia się ich jeszcze kilka, ale warto w szczególności zwrócić uwagę na ten dotyczący miłości homoseksualnej. Pani Clare świetnie sobie z nim poradziła, zachowując przy tym wszystkim klasę i subtelność. Naprawdę, niektórzy pisarze mogliby brać u niej lekcje.

W „Mieście szkła” autorce idealnie udało się rozwiązać wszystkie wątki, każdy z nich łączy się w całość, wszystko jest perfekcyjne dopracowane, pani Clare nie zapomniała o niczym. Jestem też pewna, że niektóre zwroty akcji mogą Was wszystkich zaskoczyć, a autorka ma w zanadrzu jeszcze sporo niespodzianek…

„- Nie pamiętam, żeby Clave zapraszało cię do Miasta Szkła, Magnusie Bane. 
- Nie zapraszało. Wasze czary przestały działać. 
- Naprawdę? – Głos Konsula ociekał sarkazmem. – Nie zauważyłem. 
Magnus zrobił zatroskaną minę. 
- To straszne. Ktoś powinien cię poinformować. – Zerknął na Luke’a. – Powiedz mu, że czary nie działają.”

A więc polecam - wszystkim spragnionym niesamowitych przygód, wielbicielom ciekawie wykreowanych postaci, amatorom dobrych powieści młodzieżowych, a także tym, którzy za nimi nie przepadają, ale mają ochotę na coś nieco lżejszego, a przy tym dobrego. Po prostu każdemu, kto czuje, że to książka dla niego. Nie będziecie zawiedzeni.