czwartek, 30 października 2014

30. "Wieża jaskółki" - Andrzej Sapkowski

Tytuł: "Wieża jaskółki"
Autor: Andrzej Sapkowski
Wydawnictwo: superNOWA
Liczba stron: 428
Data zakończenia czytania: 28.06.2014 r.
Ocena: 8/10




„Cicho, cicho, dzieci. To nie demony, nie diabły... Gorzej. To ludzie.”

Na opuszczonych bagnach Pereplutu samotny pustelnik Vysogota znajduje nieprzytomną, chorą i ranną młodą dziewczynę. Dzięki jego staraniom nieznajoma budzi się i wraca do zdrowia. Rodzi się między nimi więź, a ona opowiada mu historię. Historię o ogniu, krwi i cierpieniu. Historię o niegdyś zaginionej dziedziczce cintryjskiego tronu, którą każdy już uznał za zmarłą. Opowiada mu historię o tych, których niegdyś tak bardzo kochała, a których straciła. Historię o nienawiści, gniewie i bólu. Swoją własną historię.
A na imię jej Cirilla.
Tymczasem Geralt wraz ze swoją kompanią kontynuują poszukiwania. Nie wiedzą, gdzie dokładnie iść, gubią tropy, napotykają przeszkody. Ale idą dalej, pomimo wszystko. Idą dalej.
Idą dla Cirilii.

Czwarta część sagi o wiedźminie. Po raz czwarty wracam do tego niesamowitego cyklu. Po raz czwarty umieram ze śmiechu w niezliczonych fragmentach. Po raz czwarty coś ściska mnie w sercu, gdy dzieją się rzeczy zbyt straszne, zbyt bolesne. Po raz czwarty podziwiam kunszt i klasę autora, zastanawiając się, gdzie uczą tak pisać. O tak, to znowu Wiedźmin – a ja zachwycam się już po raz czwarty.

„- Cholera. Co tam jest, zobacz, Milva?
Łuczniczka przyjrzała się uważnie i krytycznie.
- Tylko ucho ci urwało - stwierdziła wreszcie. - Nie ma się czym przejmować.
- Łatwo ci mówić. Ja bardzo lubiłem to ucho.”

W „Wieży jaskółki” Sapkowski najwięcej miejsca poświęca Ciri i jej losom, podróż Geralta trochę ginie w cieniu, ale w poprzedniej części to właśnie on i jego kompania odgrywali pierwsze skrzypce, więc wszystko się wyrównuje. Mam też wrażenie, że w tym tomie było zdecydowanie mniej wojny. Owszem, takie sceny pojawiają się nie raz i nie dwa, ale tutaj nie odgrywają już aż tak znaczącej roli jak wcześniej.

Autor zawsze umiał genialnie łączyć wątki, ale w tej książce przeszedł samego siebie! To niesamowite z jak wielu perspektyw, przedstawianych na tak wiele sposobów możemy poznawać historię Geralta i Ciri. Sapkowski niejednokrotnie bawi się czasem, opowiada o tym, co wydarzy się później, by w następnym fragmencie cofnąć się do wcześniejszych przygód, a to wszystko tak zgrabnie łączy się w całość, każdy szczegół, bohater jest znaczący, nawet jeśli pojawia się tylko na chwilę.

„Lepiej bez celu iść naprzód niż bez celu stać w miejscu, a z pewnością o niebo lepiej, niż bez celu się cofać.”


Uwielbiam Wiedźmina. Nie jestem wielką znawczynią fantasy, ale naprawdę nie trzeba nim być, żeby docenić wartość i kunszt tego cyklu. Uwielbiam styl i humor autora, uwielbiam klimat, jaki kreuje w swoich książkach, uwielbiam bohaterów, jakich tworzy, uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! I jestem absolutnie urzeczona, i nie mogę się doczekać ostatniej części, i jestem pewna, że sięgnę po inne książki Sapkowskiego. Naprawdę warto przeczytać.
O tak, polecam Wam Wiedźmina już po raz czwarty.
__________________
Witajcie, kochani. Też ostatnio tak brak Wam czasu na wszystko? Zaległości recenzenckie mam straszne, "Wichrowe wzgórza" czytam chyba trzeci tydzień, a ostatnio obejrzałam w całości film jakoś z dwa tygodnie temu. Jak się nie uczę, to wychodzę, jak nie wychodzę, to i tak wiszę na telefonie, a jak nie wiszę, to przesiaduję na jakichś głupich stronach i czas mi się rozpływa...
Wybaczcie tak krótką recenzję, ale wenę muszę trochę rozruszać, uznałam też, że recenzje dalszych części wielotomowych cykli będą pisane właśnie w takiej mini formie, bo wiele aspektów opisywałam w poprzednich tekstach i uważam, że nie ma sensu, żebym się powtarzała. Wolę się skupić na cechach właściwych dla tej konkretnej części :)
Ach, mam nadzieję, że w listopadzie uda mi się poprawić, ale wiecie, jak to jest, w liceum nie ma już tak łatwo... No, nic, zobaczymy, jak to będzie.

Pozdrawiam ciepło,

Nala

wtorek, 14 października 2014

29. "Syn Neptuna" - Rick Riordan

Tytuł: "Syn Neptuna"
Autor: Rick Riordan
Wydawnictwo: Galeria książki
Liczba stron: 480
Data zakończenia czytania: 22.06.2014 r.
Ocena: 7/10




Percy Jackson nie pamięta niczego. Budzi się z długiego snu, nie wiedząc, kim jest ani jak się tu znalazł. Wyszkolony przez wilczycę Lupę wyrusza do Obozu Jupiter, siedziby rzymskich herosów, gdzie panują rygor i dyscyplina. Tam poznaje Hazel i Franka, z którymi niedługo później zostaje wysłany na ważną misję. Jedyną rzeczą, o której pamięta i która podtrzymuje go przy życiu jest imię – Annabeth.

Pierwsza część drugiego cyklu Ricka Riordana „Zagubiony heros” wywarła na mnie naprawdę pozytywne wrażenie i pozostawiła w pełnym ekscytacji oczekiwaniu na kontynuację. Jednak, gdy tylko zaczęłam czytać „Syna Neptuna”, zobaczyłam sporo różnic pomiędzy jego poprzednimi książkami a tą. Niestety, ale głównie na niekorzyść.

„Wojna to obowiązek. Jedyny prawdziwy wybór to zaakceptować to lub nie i wiedzieć, o co się walczy.”

Obóz Jupiter znacząco różni się od znanego nam z poprzednich części Obozu Herosów. Ma zupełnie inną organizację i jest kompletnie podporządkowany wojsku. Ciężko się dziwić, w końcu Rzymianie słynęli właśnie ze swojej doskonałej armii, jednak sprawia to też, że Obóz Jupiter wydaje nam się bardzo zimnym i niegościnnym miejscem. Jest opisany dobrze, bardzo poprawnie, ale nie budzi w czytelniku zbyt wiele ciekawości, raczej niechęć, brakuje mu tego czegoś, co sprawia, że miejsce staje się dla nas interesujące. Być może taki był właśnie zamysł autora, ale jak Obóz Herosów zawsze darzyłam wielką sympatią i chciałam tam zamieszkać, tak Obóz Jupiter jest dla mnie właściwie bezbarwny. Mam również wrażenie, że cała książka ma zupełnie inny charakter niż poprzedniczki – bardziej szorstki, wojskowy i ciężko mi uznać to za wadę, ale nie można zaprzeczyć, że taki klimat często nie sprzyjał lekkiej, odprężającej lekturze.

Bardzo cieszy natomiast obecność Percy’ego. Możecie mi wierzyć lub nie, ale brakowało mi go trochę w „Zagubionym herosie” i cieszę się, że w tej części znów do nas powrócił. Podoba mi się sposób, w jaki Riordan rozwinął i nadal rozwija tę postać, z każdą kolejna książką Jackson staje się coraz dojrzalszym i coraz bardziej rozbudowanym bohaterem, a ja mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że już dawno zdobył moją sympatię, która wciąż rośnie. Nowi bohaterowie, Hazel i Frank, są może trochę lepiej wykreowani niż, np. Jason, ale czegoś mi w nich zabrakło i nie wzbudzili we mnie żadnych szczególnych uczuć, miałam też wrażenie, że sami również się nimi nie darzą. Między trójką z poprzedniej części wyraźnie było czuć więź, a tutaj miałam wrażenie, że choć sami bohaterowie twierdzą inaczej, to tak naprawdę są sobie obojętni. Spory minus.

„W śmierci nie ma miejsca na sprawiedliwość.”

Riordan zawsze słynął z wartkiej akcji i genialnego poczucia humoru, dlatego właśnie jego książki zawsze były takie sympatyczne i przyjemne w czytaniu. Ale tym razem miałam wrażenie, że coś się popsuło… Początek powieści bardzo się wlekł, Obóz nie był zbyt interesująco przedstawiony i właściwie nie działo się nic szczególnego. Co prawda, później następuje poprawa i autor wraca do swojego zwyczajowego trybu, ale ten początek trochę dał mi się we znaki i trochę mnie zniechęcił do dalszego czytania. Całe szczęście, że Riordan pamięta jeszcze, jaką mitologię lubię, dzięki czemu udało mu się mnie udobruchać. Z humorem bywało różnie, mam jednak wrażenie, że również ucierpiał i było go mniej niż kiedyś. Szkoda.

„Życie jest tak cenne tylko dlatego, że ma swój koniec, synu.”


Było jeszcze kilka drobnych mankamentów, ale całość wspominam całkiem dobrze. Poziom wyraźnie się obniżył i nie ma co się tu oszukiwać, ale liczę na to, że to jedynie takie małe potknięcie w dorobku autora, a kolejne części będą już tylko lepsze. Ocena nie jest do końca obiektywna, została nieco zawyżona ze względu na moją wielką słabość do Riordana i mitologii, ale jeśli dalej tak pójdzie, to, niestety, ale będę musiała zacząć je radykalnie obniżać. Potrafię wiele wybaczyć, ale nigdy nie wybaczam przeciągania na siłę tego, co dawno powinno być już zakończone. Liczę na to, że Riordan nie popełni tego błędu, bo to po prostu smutne zepsuć tak dobry cykl nieudanymi kontynuacjami. Mam Cię na oku, drogi autorze.

niedziela, 5 października 2014

28. "Duma i uprzedzenie" - Jane Austen

Tytuł: "Duma i uprzedzenie"
Autor: Jane Austen
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Liczba stron: 268
Data zakończenia czytania: 17.06.2014 r.
Ocena: 7/10




Lubimy oceniać ludzi po pozorach. Widzimy kogoś po raz pierwszy i już wyrabiamy sobie o nim opinię, już uznajemy go za godnego uwagi lub niewartego zachodu. Nie chce nam się w to zagłębiać, nie chce nam się sprawdzać, jaki ktoś jest naprawdę, dlatego bardzo łatwo nam kogoś odrzucić ze względu na negatywne pierwsze wrażenie. Ale czy to nie jest tak, że człowiek jest zbyt skomplikowany, by móc oceniać go w ten sposób?

Koniec XVIII wieku, Anglia. Niedaleko miasteczka Meryton mieszka niezamożne małżeństwo Bennetów wraz z piątką córek na wydaniu. Nadrzędnym celem niezbyt inteligentnej pani Bennet jest znalezienie córkom męża, dlatego kiedy w miasteczku pojawia się bogaty pan Bingley, kobieta od razu próbuje zwrócić jego uwagę na swoje pociechy. Mężczyzna zdobywa powszechną sympatię mieszkańców, ale z kolei jego bliski przyjaciel pan Darcy budzi w nich jedynie niechęć. Szczególnie negatywnie postrzega go Elizabeth, druga córka Bennetów, która poznała Darcy’ego w bardzo niesympatycznych okolicznościach. Ale życie lubi sprawiać niespodzianki, a uprzedzenie Elizabeth niejednokrotnie będzie poddane próbie. Co z tego wyniknie? I jaki naprawdę jest tajemniczy pan Darcy?

„Duma związana jest z tym, co sami o sobie myślimy, próżność zaś z tym, co chcielibyśmy, żeby inni o nas myśleli.”

„Duma i uprzedzenie” to absolutny klasyk. Znana, uwielbiana, niejednokrotnie ekranizowana i oceniana. Zazwyczaj pozytywnie, w Internecie trzeba się naprawdę sporo naszukać, żeby znaleźć choć jedną opinię, która nie wychwala jej pod niebiosa.  Widząc ten powszechny zachwyt, uznałam, że koniecznie muszę przeczytać książkę, która budzi w czytelnikach aż tyle pozytywnych emocji. Nastawiłam się na coś niesamowitego, na genialne, a przynajmniej bardzo, bardzo dobre dzieło z najwyższej półki. I może to właśnie dlatego przeliczyłam się. Może jestem trochę zdziwiona i nieco rozczarowana, bo oczekiwałam zbyt dużo, od pozycji, która moim zdaniem jest jedynie dobra. O „Dumie i uprzedzeniu” napisano już chyba wszystko. Ale jestem tu i mam zamiar dołożyć swoje trzy grosze.

Zdecydowanie największym atutem lektury jest świetnie przedstawiony klimat czasów. Nie to, co te współczesne historie dla nastolatek – w „Dumie i uprzedzeniu” naprawdę czuć  XVIII wiek, wszystkie tamtejsze zwyczaje, zachowania i przywary wydają nam się absolutnie naturalne i idealnie dopasowują się do toku powieści. Pamiętajmy jednak, że są to czasy samej Austen. Autorka nie cofała się w przeszłość, nie wyobrażała sobie, jak żyło się kiedyś, nie musiała się odwoływać do źródeł. Austen pisała po prostu o tym, co ją otaczało, więc zachwyt nad tym, że dobrze ukazała swoje własne czasy, przypomina mi zachwycanie się bazgrołami współczesnego autora, bo genialnie ukazał dzisiejszą erę elektryczności, telewizji i Internetu. Wybaczcie, ale dla mnie to trochę za mało, by uznać książkę za wybitną.

Język autorki nie jest najgorszy, ale momentami wydawał mi się trochę sztywny, brakowało mi tej płynności, która jest bardzo ważna, zwłaszcza w książkach, które nie obfitują w akcję, a „Duma i uprzedzenie” do takich właśnie należy. Dlatego momentami bywało nudno, nie zawsze chciało się czytać, czasami wolało się odłożyć i nie żałowało się tego. Szkoda.

„Świat cierpi na brak mężczyzn, szczególnie tych, którzy są cokolwiek warci.”

Zapewne niejednokrotnie obiło Wam się o uszy, że Austen ma niesamowicie cięty i ironiczny styl. Cóż, przynajmniej mnie się obiło. „Duma i uprzedzenie” faktycznie zawiera nutkę satyry na ówczesne społeczeństwo, widać ją zwłaszcza w wypowiedziach Elizabeth i samej kreacji bohaterów. A jednak… było tego za mało! Pojawiały się tam momentami dość mocne i sarkastyczne podsumowania, ale było tego bardzo niewiele, miałam wrażenie, że autorka bała się wyjść poza bezpieczne ramy romansu i nadać tej książce więcej charakteru, więc jedynym co udało jej się osiągnąć jest dopisek „obyczajowy” przy „romansie”.

A skoro o romansie mowa… Niestety, znowu brak zachwytu. Owszem, sam przebieg relacji pomiędzy naszą zakochaną dwójką był całkiem ciekawie i zgrabnie przedstawiony, z opisywaniem uczuć  też nie było problemu, autorka nie przesłodziła, jest w tym jakiś sens, ale brakowało mi tej chemii między bohaterami, nie czułam tego wszystkiego, a ich losy niezbyt mnie interesowały. Gdyby z jakichś względów nie mogli być razem, zapewne nie przejęłabym się tym. A przecież w romansie powinno chodzić o to, żeby kibicować zakochanym z całych sił! Ja nie kibicowałam. Byli mi obojętni. Uczucie między bohaterami nie było zbyt gorące, szczególnie romantyczne czy tragiczne. To raczej relacja oparta na wzajemnym szacunku i porozumieniu, mniej atrakcyjna literacko, ale za to o wiele bardziej realistyczna i prawdziwa. Szkoda tylko, że przedstawiona jakoś tak… nijako? Za to bardzo podoba mi się swoiste przesłanie „Dumy i uprzedzenia” – nie wolno oceniać po pozorach, pierwsze wrażenie bywa błędne, a miłość potrzebuje czasu. Może wydawać się proste, ale jest bardzo ważne, zwłaszcza że wielu ludzi o tym zapomina.

„Jest prawdą powszechnie znaną, że samotnemu a bogatemu mężczyźnie brak do szczęścia tylko żony.”

Książkę wyróżnia pośród innych także specyficzna kreacja bohaterów. Większość ma prezentować wady tamtejszego społeczeństwa, a więc są oni zwyczajnie głupi. Austen była wyraźnie uczulona na ciasnotę umysłową, dlatego z widoczną łatwością kreowała coraz to bardziej ograniczone charaktery. Budzą oni w czytelniku głównie śmiech, ale niektórzy doprowadzają człowieka jedynie do irytacji, a to już niedobrze. Zwłaszcza jeśli takie reakcje wywołują bohaterowie, którzy w założeniu mieli być przez nas lubiani. Wystarczy choćby spojrzeć na pana Benneta. Matko, jak ja tego człowieka nie znosiłam! Pseudointeligent, faworyzujący dzieci, ignorujący ich wychowanie, pozbawiony minimum szacunku dla własnej żony, a potem wielce zaskoczony, że sama jego obecność nie nadała jego młodszym córkom geniuszu. Chciałabym wierzyć, że to był celowy zabieg ze strony autorki, ale jego bliska relacja z Elizabeth nie pozwala mi się łudzić. Na ironię, jedna z niewielu pozbawionych głupoty postaci zyskała moją największą niechęć. Co do samej Elizabeth… znośna. Można powiedzieć, że nawet ją lubiłam, choć denerwowały mnie trochę jej moralitorskie uwagi, jednak w ogólnym rozrachunku nie jest źle, przynajmniej miała trochę klasy i oleju w głowie. Za to wciąż nie mogę pojąć fenomenu pana Darcy’ego. Czym się tak wszyscy zachwycają? Zgoda, na początku był jeszcze całkiem interesujący, miał coś w sobie, ale im bardziej się zakochiwał, tym szybciej tracił swoje najlepsze cechy, a pod koniec jest po prostu kolejnym szlachetnym, zakochanym mężczyzną bez ikry. Szkoda. Moją największą sympatię zyskała Jane, najstarsza siostra Elizabeth – osóbka może trochę zbyt naiwna, która ujęła mnie swoją wiarą w ludzi oraz tym, że zawsze starała się widzieć tylko ich dobre strony. U niektórych mogłoby mnie to denerwować, ale w jej przypadku było po prostu urocze.

„Zachowaj tylko te wspomnienia, które dają ci radość.”


„Duma i uprzedzenie” nie jest złą książką, w gruncie rzeczy nawet mi się podobała, czytało się całkiem przyjemnie i nadal myślę o niej raczej pozytywnie. Uważam jednak, że jest zdecydowanie przereklamowana – to nie jest żadne genialne dzieło, tylko romans nieco wyższych lotów, moim zdaniem trochę niedopracowany. Oczywiście i tak zachęcam do przeczytania, myślę, że każdy powinien sobie o tej książce wyrobić własne zdanie, w końcu to klasyk i z jakiegoś względu zachwycił wielu ludzi. Dla mnie „Duma i uprzedzenie” jest dobra. Tylko dobra, nic więcej.