Tytuł: "Cesarz"
Autor: Ryszard Kapuściński
Wydawnictwo: Czytelnik
Liczba stron: 214
Data zakończenia czytania: 23.02.2014 r.
Ocena: 8/10
Ryszard Kapuściński, polski reportażysta, zwany jest "cesarzem reportażu", gdyż jako jeden z pierwszych nadał temu gatunkowi wymiar literacki. Jak mówił w jednym z wywiadów, sam wyliczył, że w swej karierze był świadkiem 27 rewolucji, 4 razy wyznaczono go do rozstrzelania, był także na 12 frontach. Przez kilka lat wymieniano go jako poważnego kandydata do literackiej nagrody Nobla. Jest, obok Stanisława Lema, najczęściej tłumaczonym polskim autorem.
W "Cesarzu" opisuje rządy cesarza Etiopii Hajle Sellasje I oraz jego upadek. Powieść składa się z wypowiedzi byłych urzędników, pracowników i członków świty dworskiej - najbliższych ludzi władcy, których tożsamości autor jednak nie ujawnia. Przetykana jest opowieściami samego Kapuścińskiego, które służą głównie do uściślenia czy rozwinięcia pewnych kwestii.
To kolejna pozycja na liście moich konkursowych lektur. Przyznam się ze wstydem, że wcześniej nie słyszałam nawet o tym pisarzu, nie wspominając już o samej książce. Nie miałam więc zielonego pojęcia, czego konkretnie powinnam się po niej spodziewać.
"Cesarz" okazał się utworem mocno specyficznym. Specyficzny, tak, to słowo zdecydowanie najlepiej opisuje całą tę powieść. Specyficzny jest już sam styl pana Kapuścińskiego. Ma w sobie pewną "reportażowość" - opisy są raczej krótkie, konkretne i wyjątkowo plastyczne. Język nadaje tej książce nutkę charakterystycznego klimatu. Czytając, wręcz czułam ciasnotę i duchotę cesarskiego dworu, widziałam jak bardzo zamknięci i ograniczeni są jego mieszkańcy, gorzko śmiałam się z ich walki o pieniądze, uśmiech czy chociażby spojrzenie cesarza. Świat przedstawiony przez autora jest wręcz groteskowy, Kapuściński cytując wypowiedzi innych, ukazuje nam śmieszność i głupotę ich poglądów, a robi to bardzo subtelnie i z dużym wyczuciem. Trzeba jednak przyznać, że pozostał w tym wszystkim uczciwy - nie zapomina o tym, że Hajle zrobił też dużo dobrego, że w kilku kwestiach wprowadził postępowe reformy, a sam był człowiekiem mocno nowoczesnym, przez wiele lat uważanym w Europie za dobrego i sprawiedliwego władcę.
W tle, gdzieś poza życiem dworskim, rysuje się nam straszna prawda na temat Etiopii, prawda o głodzie i nędzy, o ludziach, którzy umierają obok sowicie zaopatrzonych sklepów, podczas gdy ich cesarz trwoni krocie pieniędzy na swoje bzdurne zachcianki. Jednocześnie Sellasje jest powszechnie uwielbiany przez Etiopczyków, którzy naiwnie wierzą, że wszystkie niekorzystne dla nich ustawy uchwalane są przez jego urzędników, a ich sprawiedliwy władca nie ma z nimi nic wspólnego. Upadek jego rządów może dawać nadzieję, choć późniejsze wydarzenia każą nam w nią wątpić, gdyż sytuacja polityczna w tym kraju nadal jest mocno niestabilna.
Proza Kapuścińskiego nie należy do lekkich, wymaga od nas uwagi i skupienia, ale na tę uwagę zdecydowanie zasługuje. Każdy z nas w jakimś stopniu zdaje sobie sprawę jak wyglądała (i, niestety, częściowo nadal wygląda) sytuacja w Etiopii, ale większość nigdy się nad tym nie zastanawiała. A może właśnie powinniśmy się nad tym zastanowić? Może powinniśmy zobaczyć, jak żyją ludzie w państwach autorytarnych? Może Kapuściński i Wam otworzy oczy? Może w końcu naprawdę docenimy, że mieszkamy w wolnym, demokratycznym kraju, pomimo wszystkich jego wad.
Polecam, warto poświęcić "Cesarzowi" te kilka godzin, przysiąść na chwilę, pomyśleć. Jeśli nie jesteście zaznajomione z sytuacją polityczną w czasach Hajle Sellasje, to i tak nie macie czym się przejmować, autor wszystko przejrzyście wyjaśnia. Dla zainteresowanych tematem to pozycja wręcz obowiązkowa. Jestem pewna, że to moje nieostatnie spotkanie z panem Kapuścińskim i cieszę się, że możemy pochwalić się kolejnym wielkim Polakiem.
środa, 30 kwietnia 2014
piątek, 25 kwietnia 2014
5. "Zabić drozda" - Harper Lee
Tytuł: "Zabić drozda"
Autor: Harper Lee
Wydawnictwo: POLITYKA Spółdzielnia Pracy
Liczba stron: 365
Data zakończenia czytania: 21.02.2014 r.
Ocena: 7/10
Bardzo ciężko pisać o książkach, które od wielu lat są uznane za arcydzieła. Ciężko powiedzieć cokolwiek nowego, jeszcze trudniej im coś zarzucić. Bo jak to wygląda, jeśli w powieści, którą zachwycają się wszyscy, coś Ci nie gra? Czy to z Tobą jest coś nie tak? Zaczynasz analizować, zastanawiać się, czy wszystko dobrze zrozumiałaś, czy był na nią odpowiedni czas i dlaczego pomimo wszystkich zalet wciąż coś Ci nie pasuje...
Miasteczko Maycomb nie różni się szczególnie od innych amerykańskich miasteczek. Jest nieduże, spokojne i pełne plotek. Istniejące tu społeczne podziały utrzymują się od wielu lat i nikt nigdy im się nie sprzeciwiał. Dziewięcioletnia Skaut i jej brat Jem są wychowywani przez szanowanego, choć już niemłodego adwokata - Atticusa Fincha. Beztroskie życie spędzali głównie na letnich zabawach wraz z Dillem, przyjacielem, który co roku odwiedza swoją ciotkę w Maycomb. Jednak pewnego dnia ich ojciec decyduje się podjąć obrony murzyna oskarżonego o gwałt na białej kobiecie. Jego zachowanie budzi wśród mieszkańców nie tylko spore kontrowersje, ale u niektórych wręcz wrogość.
Jeszcze przed przeczytaniem "Zabić drozda" tytuł ten kilka razy obił mi się o uszy. Planowałam go kiedyś przeczytać, ale wciąż odkładałam to na potem - nie czułam się gotowa na tę powieść. Niestety, chcąc, nie chcąc, musiałam się z nią zapoznać, gdyż widniała na długiej liście moich konkursowych lektur. Zasiadłam do niej z mieszanymi uczuciami, pełna niepewności. Co dostałam? Wyjątkową, wielowątkową pozycję, o bardzo ważnej tematyce, choć napisaną w zupełnie inny sposób niż sobie wyobrażałam.
Narratorką jest tutaj wspomniana wcześniej Skaut - żywa, inteligentna dziewczynka, trochę chłopczyca, od początku budząca sympatię. Osobiście spodziewałam się, że tę historię poznamy raczej z punktu widzenia Atticusa, ale teraz uważam, że postawienie w tej roli Skaut było jednak dobrym pomysłem. Dziecko patrzy na pewne sprawy inaczej, nie jest jeszcze "skażone" myśleniem dorosłych. Swego czasu książka ta zmieniła postawę społeczeństwa wobec dyskryminacji rasowej i chyba rozumiem dlaczego. Często nie zastanawiamy się na niektórymi sprawami, przyjmujemy je takimi, jakimi są, a dopiero wtedy kiedy przyjrzymy im się z bliska, dostrzegamy ich głupotę i niesprawiedliwość. Dziecko nie dzieli ludzi na czarnych, białych, lepszych, gorszych - patrzy na to, jacy są, nie na to co posiadają, jak mają na nazwisko czy skąd pochodzi ich rodzina. Wszelkie podziały, segregacja, dyskryminacja są wymysłem dorosłych, często bezpodstawnym.
Jednak "Zabić drozda" to nie tylko opowieść o rasizmie. To także opowieść o rodzinnej miłości, o uczciwości, ale też o okrucieństwie, które człowiek potrafi uczynić drugiemu człowiekowi. Znajdziemy tutaj wiele pięknych myśli, wiele mądrości, dopracowany język i wyrazistych bohaterów.
To naprawdę dobra i wartościowa książka, lecz... czegoś mi brakowało, nawet nie umiem dokładnie powiedzieć czego. Z perspektywy czasu widzę jej znaczenie, doceniam je, ale mimo wszystko nie potrafię się nią zachwycić. Mam wrażenie, że chodzi o okoliczności, w których zaczęłam ją czytać, że musiałam się zmieścić w określonym terminie, gdyby ktoś z komisji chciał zapytać akurat o nią. Niebagatelne znaczenie miał też fakt, że momentami, zwłaszcza na początku była ona raczej nudnawa. Ja rozumiem, że przedstawienie Maycomb i jego mieszkańców było ważne, ale uważam, że autorka poświęciła temu zbyt wiele miejsca. Cały proces pojawia się dopiero później i przez długi czas wydaje się mieć znaczenie raczej drugoplanowe. Muszę jednak przyznać, że sama rozprawa wciągnęła mnie tak mocno, że nie mogłam od niej oderwać nawet na lekcji, a zakończenie wbiło mnie w fotel. Pomimo tych wszystkich zalet, odczuwam jednak pewien brak, lecz jego przyczyn doszukuję się raczej w sobie, niż w samej książce. Nie chcę Was do niej zniechęcać, bo jest naprawdę potrzebna i warta uwagi. Problem jest w okolicznościach, nie w niej.
Zdecydowanie polecam, ale nie traktujcie jej jak ja (choć nie było to moją winą). Skupcie się nad nią, zastanówcie, nie żałujcie czasu. Wierzcie mi, ona naprawdę na to zasługuje. Osobiście zamierzam do niej wrócić, ale dopiero za jakiś czas.
Autor: Harper Lee
Wydawnictwo: POLITYKA Spółdzielnia Pracy
Liczba stron: 365
Data zakończenia czytania: 21.02.2014 r.
Ocena: 7/10
Bardzo ciężko pisać o książkach, które od wielu lat są uznane za arcydzieła. Ciężko powiedzieć cokolwiek nowego, jeszcze trudniej im coś zarzucić. Bo jak to wygląda, jeśli w powieści, którą zachwycają się wszyscy, coś Ci nie gra? Czy to z Tobą jest coś nie tak? Zaczynasz analizować, zastanawiać się, czy wszystko dobrze zrozumiałaś, czy był na nią odpowiedni czas i dlaczego pomimo wszystkich zalet wciąż coś Ci nie pasuje...
Miasteczko Maycomb nie różni się szczególnie od innych amerykańskich miasteczek. Jest nieduże, spokojne i pełne plotek. Istniejące tu społeczne podziały utrzymują się od wielu lat i nikt nigdy im się nie sprzeciwiał. Dziewięcioletnia Skaut i jej brat Jem są wychowywani przez szanowanego, choć już niemłodego adwokata - Atticusa Fincha. Beztroskie życie spędzali głównie na letnich zabawach wraz z Dillem, przyjacielem, który co roku odwiedza swoją ciotkę w Maycomb. Jednak pewnego dnia ich ojciec decyduje się podjąć obrony murzyna oskarżonego o gwałt na białej kobiecie. Jego zachowanie budzi wśród mieszkańców nie tylko spore kontrowersje, ale u niektórych wręcz wrogość.
Jeszcze przed przeczytaniem "Zabić drozda" tytuł ten kilka razy obił mi się o uszy. Planowałam go kiedyś przeczytać, ale wciąż odkładałam to na potem - nie czułam się gotowa na tę powieść. Niestety, chcąc, nie chcąc, musiałam się z nią zapoznać, gdyż widniała na długiej liście moich konkursowych lektur. Zasiadłam do niej z mieszanymi uczuciami, pełna niepewności. Co dostałam? Wyjątkową, wielowątkową pozycję, o bardzo ważnej tematyce, choć napisaną w zupełnie inny sposób niż sobie wyobrażałam.
Narratorką jest tutaj wspomniana wcześniej Skaut - żywa, inteligentna dziewczynka, trochę chłopczyca, od początku budząca sympatię. Osobiście spodziewałam się, że tę historię poznamy raczej z punktu widzenia Atticusa, ale teraz uważam, że postawienie w tej roli Skaut było jednak dobrym pomysłem. Dziecko patrzy na pewne sprawy inaczej, nie jest jeszcze "skażone" myśleniem dorosłych. Swego czasu książka ta zmieniła postawę społeczeństwa wobec dyskryminacji rasowej i chyba rozumiem dlaczego. Często nie zastanawiamy się na niektórymi sprawami, przyjmujemy je takimi, jakimi są, a dopiero wtedy kiedy przyjrzymy im się z bliska, dostrzegamy ich głupotę i niesprawiedliwość. Dziecko nie dzieli ludzi na czarnych, białych, lepszych, gorszych - patrzy na to, jacy są, nie na to co posiadają, jak mają na nazwisko czy skąd pochodzi ich rodzina. Wszelkie podziały, segregacja, dyskryminacja są wymysłem dorosłych, często bezpodstawnym.
Jednak "Zabić drozda" to nie tylko opowieść o rasizmie. To także opowieść o rodzinnej miłości, o uczciwości, ale też o okrucieństwie, które człowiek potrafi uczynić drugiemu człowiekowi. Znajdziemy tutaj wiele pięknych myśli, wiele mądrości, dopracowany język i wyrazistych bohaterów.
To naprawdę dobra i wartościowa książka, lecz... czegoś mi brakowało, nawet nie umiem dokładnie powiedzieć czego. Z perspektywy czasu widzę jej znaczenie, doceniam je, ale mimo wszystko nie potrafię się nią zachwycić. Mam wrażenie, że chodzi o okoliczności, w których zaczęłam ją czytać, że musiałam się zmieścić w określonym terminie, gdyby ktoś z komisji chciał zapytać akurat o nią. Niebagatelne znaczenie miał też fakt, że momentami, zwłaszcza na początku była ona raczej nudnawa. Ja rozumiem, że przedstawienie Maycomb i jego mieszkańców było ważne, ale uważam, że autorka poświęciła temu zbyt wiele miejsca. Cały proces pojawia się dopiero później i przez długi czas wydaje się mieć znaczenie raczej drugoplanowe. Muszę jednak przyznać, że sama rozprawa wciągnęła mnie tak mocno, że nie mogłam od niej oderwać nawet na lekcji, a zakończenie wbiło mnie w fotel. Pomimo tych wszystkich zalet, odczuwam jednak pewien brak, lecz jego przyczyn doszukuję się raczej w sobie, niż w samej książce. Nie chcę Was do niej zniechęcać, bo jest naprawdę potrzebna i warta uwagi. Problem jest w okolicznościach, nie w niej.
Zdecydowanie polecam, ale nie traktujcie jej jak ja (choć nie było to moją winą). Skupcie się nad nią, zastanówcie, nie żałujcie czasu. Wierzcie mi, ona naprawdę na to zasługuje. Osobiście zamierzam do niej wrócić, ale dopiero za jakiś czas.
wtorek, 22 kwietnia 2014
4. "Wakacje z gangsterem" - Barbara Ciwoniuk
Tytuł: "Wakacje z gangsterem"
Autor: Barbara Ciwoniuk
Wydawnictwo: Literatura
Liczba stron: 272
Data zakończenia czytania: 14.02.2014 r.
Ocena: 3/10
Gabi wraz z ojcem wyjeżdżają na wakacje do jego rodzinnej wsi. Jadą tam, by odpocząć od problemów, które zostawili za sobą w mieście. Nastolatka nie spodziewa się po tym wyjeździe niczego szczególnego. Bo niby co ma tam robić sama i bez przyjaciół? Lecz kiedy przystojny i tajemniczy młodzieniec przeżyje wypadek samochodowy, zmuszony do rekonwalescencji w domu sąsiadów, Gabi szybko zmieni zdanie co do swojego pobytu...
Są takie książki, od których po prostu niewiele się wymaga. Sięgasz po nie, bo liczysz na rozluźnienie, odprężenie, ciekawą, wciągającą i niezbyt ambitną lekturę. W końcu nie same arcydzieła człowiek czyta. Jednak nawet od takich pozycji wymaga się przynajmniej minimum logiki, dobrego pomysłu i chociaż poprawnej realizacji.
Pomysł zły nie był. Mało oryginalny, ale za to interesujący i z potencjałem na przyjemną, wakacyjną lekturę. Gorzej, oj, o wiele gorzej z wykonaniem... Gdyby to był debiut początkującej pisarki napisany tylko i wyłącznie do szuflady, to jeszcze dałoby się strawić. Ale w przypadku pani Ciwoniuk to, niestety, żaden debiut i co gorsza - ktoś zdecydował się to wydać.
Rzadko natrafiam na tak banalny język i jeszcze banalniejsze dialogi. Możecie mi wierzyć, naprawdę nie wymagałam nie wiadomo czego, ale one były po prostu słabe. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś przeprowadzał takie rozmowy w prawdziwym życiu.
Dobra, język zły, ale może chociaż dynamiczna akcja? A gdzie tam! W książce nie dzieje się właściwie nic ciekawego, czytałam ją chyba z tydzień, jest nudna i nijaka, a główna bohaterka momentami razi swoją pseudointeligencją.
Jednak najgorsze z tego wszystkiego jest to, że książka została pozbawiona jakiegokolwiek klimatu. Mam wrażenie, że autorka tak się nastawiła na nieambitne czytadełko, że zabrała jej wszelkie znamiona oryginalności. Są gangsterzy, ale w ogóle nie odczuwa się niebezpieczeństwa. Jest zakazana miłość, ale jakby jej nie było, a rozpacz po śmierci kogoś bliskiego jest porównywalna z rzuceniem przez chłopaka.
Zdecydowanie nie polecam. "Wakacje z gangsterem" to jedna z najgorszych książek, jakie w życiu przeczytałam. Wszechobecny banał, nijakość i tandeta zniszczyły tę książkę. Nigdy w życiu nie tknę żadnej pozycji spod pióra tej autorki, a Wam w dobrej wierze radzę omijać tę szerokim łukiem. Powieść jest najzwyczajniej w świecie zła, a dobrych czytadeł jest mnóstwo, szkoda marnować na nią czas.
________
Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, a kiedy już dodaję, to recenzja jest krótka i mierna, ale za niedługo mam egzaminy i naprawdę staram się chociaż trochę do nich przygotować. Kiedy już będzie po wszystkim, postaram się wrócić do bloga ze zdwojoną siłą :)
Pozdrawiam!
Autor: Barbara Ciwoniuk
Wydawnictwo: Literatura
Liczba stron: 272
Data zakończenia czytania: 14.02.2014 r.
Ocena: 3/10
Gabi wraz z ojcem wyjeżdżają na wakacje do jego rodzinnej wsi. Jadą tam, by odpocząć od problemów, które zostawili za sobą w mieście. Nastolatka nie spodziewa się po tym wyjeździe niczego szczególnego. Bo niby co ma tam robić sama i bez przyjaciół? Lecz kiedy przystojny i tajemniczy młodzieniec przeżyje wypadek samochodowy, zmuszony do rekonwalescencji w domu sąsiadów, Gabi szybko zmieni zdanie co do swojego pobytu...
Są takie książki, od których po prostu niewiele się wymaga. Sięgasz po nie, bo liczysz na rozluźnienie, odprężenie, ciekawą, wciągającą i niezbyt ambitną lekturę. W końcu nie same arcydzieła człowiek czyta. Jednak nawet od takich pozycji wymaga się przynajmniej minimum logiki, dobrego pomysłu i chociaż poprawnej realizacji.
Pomysł zły nie był. Mało oryginalny, ale za to interesujący i z potencjałem na przyjemną, wakacyjną lekturę. Gorzej, oj, o wiele gorzej z wykonaniem... Gdyby to był debiut początkującej pisarki napisany tylko i wyłącznie do szuflady, to jeszcze dałoby się strawić. Ale w przypadku pani Ciwoniuk to, niestety, żaden debiut i co gorsza - ktoś zdecydował się to wydać.
Rzadko natrafiam na tak banalny język i jeszcze banalniejsze dialogi. Możecie mi wierzyć, naprawdę nie wymagałam nie wiadomo czego, ale one były po prostu słabe. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś przeprowadzał takie rozmowy w prawdziwym życiu.
Dobra, język zły, ale może chociaż dynamiczna akcja? A gdzie tam! W książce nie dzieje się właściwie nic ciekawego, czytałam ją chyba z tydzień, jest nudna i nijaka, a główna bohaterka momentami razi swoją pseudointeligencją.
Jednak najgorsze z tego wszystkiego jest to, że książka została pozbawiona jakiegokolwiek klimatu. Mam wrażenie, że autorka tak się nastawiła na nieambitne czytadełko, że zabrała jej wszelkie znamiona oryginalności. Są gangsterzy, ale w ogóle nie odczuwa się niebezpieczeństwa. Jest zakazana miłość, ale jakby jej nie było, a rozpacz po śmierci kogoś bliskiego jest porównywalna z rzuceniem przez chłopaka.
Zdecydowanie nie polecam. "Wakacje z gangsterem" to jedna z najgorszych książek, jakie w życiu przeczytałam. Wszechobecny banał, nijakość i tandeta zniszczyły tę książkę. Nigdy w życiu nie tknę żadnej pozycji spod pióra tej autorki, a Wam w dobrej wierze radzę omijać tę szerokim łukiem. Powieść jest najzwyczajniej w świecie zła, a dobrych czytadeł jest mnóstwo, szkoda marnować na nią czas.
________
Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam, a kiedy już dodaję, to recenzja jest krótka i mierna, ale za niedługo mam egzaminy i naprawdę staram się chociaż trochę do nich przygotować. Kiedy już będzie po wszystkim, postaram się wrócić do bloga ze zdwojoną siłą :)
Pozdrawiam!
wtorek, 15 kwietnia 2014
3. "Buszujący w zbożu" - J. D. Salinger
Tytuł: "Buszujący w zbożu"
Autor: J. D. Salinger
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 304
Data zakończenia czytania: 08.02.2014 r.
Ocena: 6/10
"Buszujący w zbożu"? Klasyk. Biblia buntowników. Powieść w swoim czasie mocno kontrowersyjna, która ma tyle samo przeciwników co zwolenników.
Szesnastoletni Holden Caulfield zostaje po raz kolejny wyrzucony ze szkoły. Zanim wróci do domu, na kilka dni udaje się do Nowego Yorku. Spaceruje, poznaje nowych ludzi, spotyka starych znajomych. Wyprawa ta staje się dla niego okazją do wielu przemyśleń, dotyczących ludzi, życia, dorosłości i całego, otaczającego nas świata.
Książka porusza problem zakłamania, tęsknoty za niewinnym dzieciństwem i strachem przed podszytym fałszem światem dorosłych. Pierwszy raz czytałam ją jakieś dwa lata temu. Nie wyniosłam z niej absolutnie nic, nie potrafiłam odnaleźć w niej żadnej głębi, zero, null. Tak się złożyło, że musiałam przeczytać ją jeszcze raz, gdyż została moją konkursową lekturą. I chyba dopiero teraz do niej dorosłam, zrozumiałam, co autor chciał nam przekazać, choć wcale nie zmieniła mojego życia, nie uznałam jej też za żaden fenomen.
"Buszujący w zbożu" to po prostu książka dla określonej grupy osób, która postrzega świat podobnie jak główny bohater. Reszta, albo uzna ją za raczej przeciętną (jak ja), lub wręcz znienawidzi, co w sumie też specjalnie mnie nie dziwi. Niechęć może budzić przede wszystkim Holden - narzekający na prawie wszystko i wszystkich, widzący wszędzie kłamstwo, dwulicowość i głupotę. Pozycja ta pisana jest z jego punktu widzenia, nie dziwi więc, że właściwie głównym tematem są jego przemyślenia. Mnie postać ta jedynie nieco irytowała, chociaż trzeba przyznać, że jego kreacja jest bardzo dopracowana, a sam Holden jest wyjątkowo autentyczny. Język stylizowany jest na jego sposób mówienia, autor często odbiega od tematu, a niektóre powtarzające się zwroty przywodzą na myśl luźną gadaninę, wydaje się, że Caulfield opowiada nam swoją historię. Mnie to nie raziło, ale wiem, że niektóre osoby nie lubią takiego sposobu pisania, więc uprzedzam.
Cóż, ja postać Holdena uważam za karykaturę typowego nastolatka. Nie widzę w nim wielkiego buntownika, to raczej taki pesymista-gawędziarz, który chodzi i narzeka, ale nie robi nic, by cokolwiek zmienić. Książka skłoniła mnie do pewnych przemyśleń, ale raczej nie takich, do jakich chciał mnie skłonić autor. Nie zaczęłam się zastanawiać nad fałszem, który nas otacza - słyszę to z ust co drugiej nastolatki i nie widzę w tym już nic oryginalnego. Być może w czasach, w których "Buszujący..." został napisany, ta lektura skłaniała do takich przemyśleń, ale dzisiaj? Gdzie nie wejdę, narzekają na fałsz i zło tego świata, a ja mam już serdecznie dosyć takiego gadania.
Więc nad czym się zastanawiałam? Nad tym, czy czasami my młodzi zbyt ostro nie oceniamy innych. Czy zbyt łatwo nie wydajemy osądów, nie starając się spojrzeć głębiej, klasyfikując wszystkich z góry jako złych i zakłamanych? A może warto by się zastanowić nad sobą, a nie tylko osądzać innych? Jak widać, w moim przypadku autor osiągnął efekt odwrotny od zamierzonego.
Czy polecam? Powstrzymam się od opinii. Mnie książka nie zachwyciła, ale wiem, że są osoby, którym naprawdę przypadnie do gustu. Uważam, że każdy powinien ją ocenić sam. A nuż akurat Tobie się spodoba?
Autor: J. D. Salinger
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 304
Data zakończenia czytania: 08.02.2014 r.
Ocena: 6/10
"Buszujący w zbożu"? Klasyk. Biblia buntowników. Powieść w swoim czasie mocno kontrowersyjna, która ma tyle samo przeciwników co zwolenników.
Szesnastoletni Holden Caulfield zostaje po raz kolejny wyrzucony ze szkoły. Zanim wróci do domu, na kilka dni udaje się do Nowego Yorku. Spaceruje, poznaje nowych ludzi, spotyka starych znajomych. Wyprawa ta staje się dla niego okazją do wielu przemyśleń, dotyczących ludzi, życia, dorosłości i całego, otaczającego nas świata.
Książka porusza problem zakłamania, tęsknoty za niewinnym dzieciństwem i strachem przed podszytym fałszem światem dorosłych. Pierwszy raz czytałam ją jakieś dwa lata temu. Nie wyniosłam z niej absolutnie nic, nie potrafiłam odnaleźć w niej żadnej głębi, zero, null. Tak się złożyło, że musiałam przeczytać ją jeszcze raz, gdyż została moją konkursową lekturą. I chyba dopiero teraz do niej dorosłam, zrozumiałam, co autor chciał nam przekazać, choć wcale nie zmieniła mojego życia, nie uznałam jej też za żaden fenomen.
"Buszujący w zbożu" to po prostu książka dla określonej grupy osób, która postrzega świat podobnie jak główny bohater. Reszta, albo uzna ją za raczej przeciętną (jak ja), lub wręcz znienawidzi, co w sumie też specjalnie mnie nie dziwi. Niechęć może budzić przede wszystkim Holden - narzekający na prawie wszystko i wszystkich, widzący wszędzie kłamstwo, dwulicowość i głupotę. Pozycja ta pisana jest z jego punktu widzenia, nie dziwi więc, że właściwie głównym tematem są jego przemyślenia. Mnie postać ta jedynie nieco irytowała, chociaż trzeba przyznać, że jego kreacja jest bardzo dopracowana, a sam Holden jest wyjątkowo autentyczny. Język stylizowany jest na jego sposób mówienia, autor często odbiega od tematu, a niektóre powtarzające się zwroty przywodzą na myśl luźną gadaninę, wydaje się, że Caulfield opowiada nam swoją historię. Mnie to nie raziło, ale wiem, że niektóre osoby nie lubią takiego sposobu pisania, więc uprzedzam.
Cóż, ja postać Holdena uważam za karykaturę typowego nastolatka. Nie widzę w nim wielkiego buntownika, to raczej taki pesymista-gawędziarz, który chodzi i narzeka, ale nie robi nic, by cokolwiek zmienić. Książka skłoniła mnie do pewnych przemyśleń, ale raczej nie takich, do jakich chciał mnie skłonić autor. Nie zaczęłam się zastanawiać nad fałszem, który nas otacza - słyszę to z ust co drugiej nastolatki i nie widzę w tym już nic oryginalnego. Być może w czasach, w których "Buszujący..." został napisany, ta lektura skłaniała do takich przemyśleń, ale dzisiaj? Gdzie nie wejdę, narzekają na fałsz i zło tego świata, a ja mam już serdecznie dosyć takiego gadania.
Więc nad czym się zastanawiałam? Nad tym, czy czasami my młodzi zbyt ostro nie oceniamy innych. Czy zbyt łatwo nie wydajemy osądów, nie starając się spojrzeć głębiej, klasyfikując wszystkich z góry jako złych i zakłamanych? A może warto by się zastanowić nad sobą, a nie tylko osądzać innych? Jak widać, w moim przypadku autor osiągnął efekt odwrotny od zamierzonego.
Czy polecam? Powstrzymam się od opinii. Mnie książka nie zachwyciła, ale wiem, że są osoby, którym naprawdę przypadnie do gustu. Uważam, że każdy powinien ją ocenić sam. A nuż akurat Tobie się spodoba?
niedziela, 13 kwietnia 2014
2. "Krew elfów" - Andrzej Sapkowski
Tytuł: "Krew elfów"
Autor: Andrzej Sapkowski
Wydawnictwo: superNOWA
Liczba stron: 296
Data zakończenia czytania: 03.02.2014 r.
Ocena: 8/10
Wszyscy słyszeliśmy o Wiedźminie. Jeśli nie o książce, to przynajmniej o grze komputerowej na jej podstawie, która odniosła wielki sukces. Pan Sapkowski jest uznawany za jednego z najlepszych polskich pisarzy fantasy. Jego książki zostały przetłumaczone na język słowacki, czeski, francuski, hiszpański, litewski, niemiecki, rosyjski, portugalski, a ostatnio na angielski (w Wielkiej Brytanii i USA).
Po zdobyciu Cintry przez Nilfgaard Geralt wraz z Ciri (dzieckiem-niespodzianką) udają się do Kaer Morhen - wiedźmińskiej warowni, gdzie wnuczka Calanthe zostaje wyszkolona na wiedźminkę. Dziecko jednak przejawia pewne dziwne umiejętności, które niepokoją wiedźminów. Na pomoc wzywają Triss Merigold, czarodziejkę, która została uznana za zmarłą w bitwie o Wzgórze Sodden, lecz szybko okazuje się, że kobieta nie jest w stanie im pomóc.
Tymczasem elfy zamieszkujące lasy zaczynają stanowić niebezpieczeństwo dla ludzi. Nieludzie stają się z tego powodu ofiarami licznych dyskryminacji. Wszyscy poszukują Lwiątka z Cintry, Cirilli, słynnej wnuczki Lwicy z Cintry, która ma niebagatelne znaczenie polityczne jako ostatnia z rodu Calanthe. Z dziewczynką jest również związana stara elfia przepowiednia...
Ciężko w kilku słowach opisać fabułę "Krwi elfów". Jest to powieść tak dopracowana i wielowątkowa, że trzeba jej poświęcić pełną uwagę, by rozeznać się w stworzonym przez autora świecie. Sapkowski wyraźnie inspirował się ludowymi podaniami, zgrabnie wplątując je w swą historię. Spotkamy tu wiele, wszelkiego rodzaju fantastycznych stworów - elfy, krasnoludy, czarodziejów itd. Twórcy udało się to wszystko połączyć w spójną, intrygującą całość, nic nie razi, wszystko do siebie pasuje.
Język powieści jest strasznie soczysty, mocny, miejscami nawet brutalny, ale przez to tak bardzo prawdziwy. Cenię sobie również poczucie humoru autora, dzięki któremu lektura staje się zdecydowanie lżejsza. Pierwsze dwa tomy wiedźmińskiego cyklu - "Ostatnie życzenie" i "Miecz przeznaczenia" składają z niedługich opowiadań o przygodach Geralta z Rivii. Mimo że były one całkiem dobre, to żadne z nich nie wciągnęło mnie w takim stopniu jak "Krew elfów". Właściwa saga o wiedźminie, jak ją nazywam, jest od opowiadań zdecydowanie lepsza, lecz przed jej lekturą, radzę jednak przeczytać pierwsze dwa tomy. Wiele rzeczy zostaje tam wyjaśnionych, rzucają one również światło na relacje między bohaterami, ich historię i zasady rządzące światem stworzonym przez Sapkowskiego.
A to właśnie bohaterowie są kolejnym wielkim atutem powieści. Moją uwagę zwróciły zwłaszcza postacie kobiece, jestem zaskoczona, że mężczyźnie udało się stworzyć tak ciekawe kobiecie charaktery - wystarczy spojrzeć na Triss, Yennefer czy nawet Cirillę. Ale oczywiście nie tylko kobiety zostały świetnie przedstawione, portrety panów w niczym im nie ustępują - spójrzmy chociażby na Jaskra czy Geralta. Bohaterom drugoplanowym również niczego nie brakuje, a każdy z nich jest w jakiś sposób wyjątkowy, przez co bez problemu zapada nam w pamięć.
Całą sagę o wiedźminie uważam za pozycję wręcz obowiązkową dla miłośników dobrego fantasy. Poleciłabym ją również osobom, które mają nienajlepsze zdanie o polskiej literaturze. Pan Sapkowski w niczym nie ustępuje znanym zagranicznym twórcom, a od niektórych jest nawet lepszy. Mogą go czytać także osoby, które z fantasy nie mają zbyt wielkiego doświadczenia, saga ta jest na tyle wciągająca, że idealnie nadaje się na "pierwszy ogień". Książka jest bardzo, bardzo dobra, cieszę się, że ją przeczytałam i już nie mogę się doczekać, jak potoczą się dalsze losy moich ukochanych bohaterów. Serdecznie polecam.
_________
Za wszystkie komentarze, zarówno do tego, jak i do poprzedniego postu, bardzo dziękuję :)
Autor: Andrzej Sapkowski
Wydawnictwo: superNOWA
Liczba stron: 296
Data zakończenia czytania: 03.02.2014 r.
Ocena: 8/10
Wszyscy słyszeliśmy o Wiedźminie. Jeśli nie o książce, to przynajmniej o grze komputerowej na jej podstawie, która odniosła wielki sukces. Pan Sapkowski jest uznawany za jednego z najlepszych polskich pisarzy fantasy. Jego książki zostały przetłumaczone na język słowacki, czeski, francuski, hiszpański, litewski, niemiecki, rosyjski, portugalski, a ostatnio na angielski (w Wielkiej Brytanii i USA).
Po zdobyciu Cintry przez Nilfgaard Geralt wraz z Ciri (dzieckiem-niespodzianką) udają się do Kaer Morhen - wiedźmińskiej warowni, gdzie wnuczka Calanthe zostaje wyszkolona na wiedźminkę. Dziecko jednak przejawia pewne dziwne umiejętności, które niepokoją wiedźminów. Na pomoc wzywają Triss Merigold, czarodziejkę, która została uznana za zmarłą w bitwie o Wzgórze Sodden, lecz szybko okazuje się, że kobieta nie jest w stanie im pomóc.
Tymczasem elfy zamieszkujące lasy zaczynają stanowić niebezpieczeństwo dla ludzi. Nieludzie stają się z tego powodu ofiarami licznych dyskryminacji. Wszyscy poszukują Lwiątka z Cintry, Cirilli, słynnej wnuczki Lwicy z Cintry, która ma niebagatelne znaczenie polityczne jako ostatnia z rodu Calanthe. Z dziewczynką jest również związana stara elfia przepowiednia...
Ciężko w kilku słowach opisać fabułę "Krwi elfów". Jest to powieść tak dopracowana i wielowątkowa, że trzeba jej poświęcić pełną uwagę, by rozeznać się w stworzonym przez autora świecie. Sapkowski wyraźnie inspirował się ludowymi podaniami, zgrabnie wplątując je w swą historię. Spotkamy tu wiele, wszelkiego rodzaju fantastycznych stworów - elfy, krasnoludy, czarodziejów itd. Twórcy udało się to wszystko połączyć w spójną, intrygującą całość, nic nie razi, wszystko do siebie pasuje.
Język powieści jest strasznie soczysty, mocny, miejscami nawet brutalny, ale przez to tak bardzo prawdziwy. Cenię sobie również poczucie humoru autora, dzięki któremu lektura staje się zdecydowanie lżejsza. Pierwsze dwa tomy wiedźmińskiego cyklu - "Ostatnie życzenie" i "Miecz przeznaczenia" składają z niedługich opowiadań o przygodach Geralta z Rivii. Mimo że były one całkiem dobre, to żadne z nich nie wciągnęło mnie w takim stopniu jak "Krew elfów". Właściwa saga o wiedźminie, jak ją nazywam, jest od opowiadań zdecydowanie lepsza, lecz przed jej lekturą, radzę jednak przeczytać pierwsze dwa tomy. Wiele rzeczy zostaje tam wyjaśnionych, rzucają one również światło na relacje między bohaterami, ich historię i zasady rządzące światem stworzonym przez Sapkowskiego.
A to właśnie bohaterowie są kolejnym wielkim atutem powieści. Moją uwagę zwróciły zwłaszcza postacie kobiece, jestem zaskoczona, że mężczyźnie udało się stworzyć tak ciekawe kobiecie charaktery - wystarczy spojrzeć na Triss, Yennefer czy nawet Cirillę. Ale oczywiście nie tylko kobiety zostały świetnie przedstawione, portrety panów w niczym im nie ustępują - spójrzmy chociażby na Jaskra czy Geralta. Bohaterom drugoplanowym również niczego nie brakuje, a każdy z nich jest w jakiś sposób wyjątkowy, przez co bez problemu zapada nam w pamięć.
Całą sagę o wiedźminie uważam za pozycję wręcz obowiązkową dla miłośników dobrego fantasy. Poleciłabym ją również osobom, które mają nienajlepsze zdanie o polskiej literaturze. Pan Sapkowski w niczym nie ustępuje znanym zagranicznym twórcom, a od niektórych jest nawet lepszy. Mogą go czytać także osoby, które z fantasy nie mają zbyt wielkiego doświadczenia, saga ta jest na tyle wciągająca, że idealnie nadaje się na "pierwszy ogień". Książka jest bardzo, bardzo dobra, cieszę się, że ją przeczytałam i już nie mogę się doczekać, jak potoczą się dalsze losy moich ukochanych bohaterów. Serdecznie polecam.
_________
Za wszystkie komentarze, zarówno do tego, jak i do poprzedniego postu, bardzo dziękuję :)
piątek, 11 kwietnia 2014
1. "Dotyk Julii" - Tahereh Mafi
Tytuł: "Dotyk Julii"
Autor: Tahereh Mafi
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 330
Data zakończenia czytania: 29.01.2014 r.
Ocena: 7/10
Jak byś się czuła, gdyby każdy Cię unikał, w szkole wytykaliby Cię palcami, a Twoi właśni rodzice tylko marzyliby o pozbyciu się Ciebie? Jak byś się czuła, gdyby Twój dotyk zabijał...?
To właśnie spotkało Julię. Od najmłodszych lat odsuwana, izolowana, wyszydzana. Samotna. W końcu została odebrana rodzicom i zamknięta w szpitalu psychiatrycznym, gdzie jej jedynym towarzyszem był niewielki notesik, w którym mogła zapisywać wszystko, czego nikt nie chciał słuchać. Po wielu dniach całkowitego odosobnienia zostaje jej przydzielony współlokator - młody, przystojny chłopak w wieku Julii o imieniu Adam. Dziewczyna nie rozumie tego, nie wie, dlaczego nagle ktoś ma z nią mieszkać i początkowo traktuje go mocno nieufnie. Wszystko się jednak zmienia, kiedy rozpoznaje w nim... Przeczytajcie sami!
Akcja toczy w dystopijnej przyszłości, pełnej głodu, bólu i biedy. Ziemia jest strasznie zniszczona, nie potrafi już wykarmić swych dzieci. Ptaki stały się legendą. Władzę nad umierającym światem przejmuje Komitet Odnowy, który za cel stawia sobie przywrócenie ładu wszelkimi możliwymi sposobami. Okazuje się, że całej organizacji bardzo zależy na nietypowymprzekleństwie darze Julii i że pragną ją wykorzystać do swych niecnych celów...
Ostatnio literatura antyutopijna przeżywa swoisty renesans. Po opublikowaniu "Igrzysk śmierci" S. Collins dystopia stała się niezwykle popularnym gatunkiem, co, nie ukrywam, cieszy mnie niezmiernie. Świat pani Collins już poznałam i pokochałam z całego serca, tak samo zresztą jak "Delirium" L. Oliver. Teraz przyszła pora na wielokrotnie zachwalany i szeroko rozreklamowany "Dotyk Julii". Czy zasłużył na swoją opinię? Hmm...
Koncepcja jest z pewnością ciekawa i nietuzinkowa, nigdzie wcześniej się z takim pomysłem nie spotkałam. Zabijanie przez dotyk uważam za strzał w dziesiątkę, w końcu oryginalność się ceni. Świat przedstawiony w powieści jest spójny, intrygujący i skłania nawet do pewnych przemyśleń. Niestety, zostaje on zepchnięty na drugi plan, a głównym wątkiem staje się, oczywiście, wątek miłosny, który jest mdły, nudny i pokryty grubą warstwą różowego lukru. Tak w skrócie.
Autorka posługuje się pięknym językiem pełnym metafor, powtórzeń i przekreśleń, który doskonale oddaje emocje głównej bohaterki, a przy tym wszystkim pozostaje lekki, dzięki czemu książkę czyta się naprawdę szybko. Jednak co za dużo, to niezdrowo. Momentami (zwłaszcza w scenach miłosnych, patrz fragment o różowym lukrze) pani Mafi zdarza się zagalopować, umieszczając w jednym akapicie całą masę wzniosłych, patetycznych słów, co powoduje silne wrażenie przesycenia. Niektórych fragmentów wręcz nie dawało się czytać, język aż eksplodował od tego całego piękna, popadając w kicz. Zakończenie także mi się nie podobało. Dziwne, jakieś takie komiksowe, a klimatem zupełnie nie pasowało do całości. Gdyby nie takie głupie wpadki, to byłaby naprawdę świetna książka.
Jest jednak jeden nadrzędny powód, dla którego warto zapoznać się z tą pozycją. A tym powodem jest Warner - powieściowy czarny charakter i moja nowa książkowa miłość. Uważam go za najlepiej wykreowaną postać w tej lekturze i jedną z najlepszych w ogóle. Przystojny, inteligentny, ambitny, zły i do tego "z leksza" psychopatyczny - no, sami powiedzcie, czy nie jest idealny? Dodajmy do tego nietypową relację, jaka się wytworzyła pomiędzy nim a Julią, a powstaje z tego naprawdę intrygujący wątek, moim zdaniem jeden z niewielu godnych uwagi w tej pozycji. Właściwie to tylko ze względu na niego mam zamiar przeczytać kolejne części. Niech mi autorka spróbuje utopić jego indywidualność w różowym lukrze, a wyjdę z siebie i stanę obok. Warner uratował tę książkę, nadał jej charakteru, a przy okazji podbił moje serce, nie zgadzam się więc na robienie z niego kolejnej sierotki - w tych rolach mamy już Julię i Adama, więcej takich nie potrzeba.
Generalnie polecam, opinia może wydawać się trochę surowa, ale czyta się dobrze. Miło spędziłam przy niej czas. No, i Warner. ♥ Właściwie "Dotyk..." zasługuje na sześć gwiazdek, ale ze względu na niego podniosłam trochę ocenę. Za moim ukochanym już tęsknię, a ta tęsknota niechybnie zaprowadzi mnie do drugiej części. Jeszcze raz polecam.
________
To moja pierwsza recenzja tutaj, więc będę Wam wszystkim bardzo wdzięczna za szczerość :)
Pozdrawiam!
Autor: Tahereh Mafi
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 330
Data zakończenia czytania: 29.01.2014 r.
Ocena: 7/10
Jak byś się czuła, gdyby każdy Cię unikał, w szkole wytykaliby Cię palcami, a Twoi właśni rodzice tylko marzyliby o pozbyciu się Ciebie? Jak byś się czuła, gdyby Twój dotyk zabijał...?
To właśnie spotkało Julię. Od najmłodszych lat odsuwana, izolowana, wyszydzana. Samotna. W końcu została odebrana rodzicom i zamknięta w szpitalu psychiatrycznym, gdzie jej jedynym towarzyszem był niewielki notesik, w którym mogła zapisywać wszystko, czego nikt nie chciał słuchać. Po wielu dniach całkowitego odosobnienia zostaje jej przydzielony współlokator - młody, przystojny chłopak w wieku Julii o imieniu Adam. Dziewczyna nie rozumie tego, nie wie, dlaczego nagle ktoś ma z nią mieszkać i początkowo traktuje go mocno nieufnie. Wszystko się jednak zmienia, kiedy rozpoznaje w nim... Przeczytajcie sami!
Akcja toczy w dystopijnej przyszłości, pełnej głodu, bólu i biedy. Ziemia jest strasznie zniszczona, nie potrafi już wykarmić swych dzieci. Ptaki stały się legendą. Władzę nad umierającym światem przejmuje Komitet Odnowy, który za cel stawia sobie przywrócenie ładu wszelkimi możliwymi sposobami. Okazuje się, że całej organizacji bardzo zależy na nietypowym
Ostatnio literatura antyutopijna przeżywa swoisty renesans. Po opublikowaniu "Igrzysk śmierci" S. Collins dystopia stała się niezwykle popularnym gatunkiem, co, nie ukrywam, cieszy mnie niezmiernie. Świat pani Collins już poznałam i pokochałam z całego serca, tak samo zresztą jak "Delirium" L. Oliver. Teraz przyszła pora na wielokrotnie zachwalany i szeroko rozreklamowany "Dotyk Julii". Czy zasłużył na swoją opinię? Hmm...
Koncepcja jest z pewnością ciekawa i nietuzinkowa, nigdzie wcześniej się z takim pomysłem nie spotkałam. Zabijanie przez dotyk uważam za strzał w dziesiątkę, w końcu oryginalność się ceni. Świat przedstawiony w powieści jest spójny, intrygujący i skłania nawet do pewnych przemyśleń. Niestety, zostaje on zepchnięty na drugi plan, a głównym wątkiem staje się, oczywiście, wątek miłosny, który jest mdły, nudny i pokryty grubą warstwą różowego lukru. Tak w skrócie.
Autorka posługuje się pięknym językiem pełnym metafor, powtórzeń i przekreśleń, który doskonale oddaje emocje głównej bohaterki, a przy tym wszystkim pozostaje lekki, dzięki czemu książkę czyta się naprawdę szybko. Jednak co za dużo, to niezdrowo. Momentami (zwłaszcza w scenach miłosnych, patrz fragment o różowym lukrze) pani Mafi zdarza się zagalopować, umieszczając w jednym akapicie całą masę wzniosłych, patetycznych słów, co powoduje silne wrażenie przesycenia. Niektórych fragmentów wręcz nie dawało się czytać, język aż eksplodował od tego całego piękna, popadając w kicz. Zakończenie także mi się nie podobało. Dziwne, jakieś takie komiksowe, a klimatem zupełnie nie pasowało do całości. Gdyby nie takie głupie wpadki, to byłaby naprawdę świetna książka.
Jest jednak jeden nadrzędny powód, dla którego warto zapoznać się z tą pozycją. A tym powodem jest Warner - powieściowy czarny charakter i moja nowa książkowa miłość. Uważam go za najlepiej wykreowaną postać w tej lekturze i jedną z najlepszych w ogóle. Przystojny, inteligentny, ambitny, zły i do tego "z leksza" psychopatyczny - no, sami powiedzcie, czy nie jest idealny? Dodajmy do tego nietypową relację, jaka się wytworzyła pomiędzy nim a Julią, a powstaje z tego naprawdę intrygujący wątek, moim zdaniem jeden z niewielu godnych uwagi w tej pozycji. Właściwie to tylko ze względu na niego mam zamiar przeczytać kolejne części. Niech mi autorka spróbuje utopić jego indywidualność w różowym lukrze, a wyjdę z siebie i stanę obok. Warner uratował tę książkę, nadał jej charakteru, a przy okazji podbił moje serce, nie zgadzam się więc na robienie z niego kolejnej sierotki - w tych rolach mamy już Julię i Adama, więcej takich nie potrzeba.
Generalnie polecam, opinia może wydawać się trochę surowa, ale czyta się dobrze. Miło spędziłam przy niej czas. No, i Warner. ♥ Właściwie "Dotyk..." zasługuje na sześć gwiazdek, ale ze względu na niego podniosłam trochę ocenę. Za moim ukochanym już tęsknię, a ta tęsknota niechybnie zaprowadzi mnie do drugiej części. Jeszcze raz polecam.
________
To moja pierwsza recenzja tutaj, więc będę Wam wszystkim bardzo wdzięczna za szczerość :)
Pozdrawiam!
środa, 9 kwietnia 2014
Witajcie!
Cóż, chyba na samym początku powinnam się jakoś przedstawić. Na tym blogu będę się posługiwać loginem Nala, lecz naprawdę nazywam się Claudia, mam piętnaście lat, a książki to, jak na razie, moja jedyna spełniona miłość. Czytam, kiedy znajdę chwilę, choć ostatnio dużo mniej niż kiedyś.
Od jakiegoś czasu chodził za mną pomysł na tego książkowego bloga i po prostu nie mogłam się od niego opędzić. Już od roku jestem na lubimyczytac.pl, gdzie można znaleźć moje pierwsze marne recenzje, a pojedyncze książkowe blogi przeglądam od paru miesięcy. Jak widać, nadszedł w końcu czas, bym założyła własnego.
Książki, które czytam, pochodzą głównie z biblioteki (dopiero od niedawna postawiłam sobie pewne wyzwanie, ale o nim w którymś z następnych postów), gdyż najzwyczajniej w świecie nie stać mnie na ciągłe kupowanie nowych, nie mam też na nie miejsca, a wszystkie półki zajmują stare pozycje, których nie mam serca wyrzucać. Można się więc domyślić, że nie będzie u mnie zbyt wiele nowości. Nie wiem, czy to wada, czy zaleta, tak po prostu wygląda sytuacja. Mam jednak nadzieję, że Was tym nie zniechęcę, a kto wie? Może właśnie uda mi się Was do czegoś zachęcić?
Czytam prawie wszystkie gatunki, poza science-fiction (któremu czasem daję szansę) i literaturą erotyczną (której szans nie daję). Ostatnio przeważa u mnie fantastyka i wszelkiego rodzaju powieści młodzieżowe, ale nie tylko. Lubię różnorodność.
Jako że dopiero zaczynam moją blogową przygodę, będę Wam wdzięczna za wszystkie opinie, rady, a nawet krytykę (konstruktywną, oczywiście). Nie jestem jeszcze zbyt obeznana w tej całej blogosferze, ale liczę na to, że z czasem uda mi się tu jakoś zaklimatyzować. :) Mam sporo zaległych pozycji do recenzji, obiecałam jednak samej sobie, że się za nie wezmę i postaram się tej obietnicy dotrzymać. Mogę bywać tu nieregularnie, mogę też znikać na jakiś czas, w końcu mam też szkołę i inne obowiązki.
Ale grunt w tym żeby wracać, prawda?
Pozdrawiam serdecznie,
Nala.
Od jakiegoś czasu chodził za mną pomysł na tego książkowego bloga i po prostu nie mogłam się od niego opędzić. Już od roku jestem na lubimyczytac.pl, gdzie można znaleźć moje pierwsze marne recenzje, a pojedyncze książkowe blogi przeglądam od paru miesięcy. Jak widać, nadszedł w końcu czas, bym założyła własnego.
Książki, które czytam, pochodzą głównie z biblioteki (dopiero od niedawna postawiłam sobie pewne wyzwanie, ale o nim w którymś z następnych postów), gdyż najzwyczajniej w świecie nie stać mnie na ciągłe kupowanie nowych, nie mam też na nie miejsca, a wszystkie półki zajmują stare pozycje, których nie mam serca wyrzucać. Można się więc domyślić, że nie będzie u mnie zbyt wiele nowości. Nie wiem, czy to wada, czy zaleta, tak po prostu wygląda sytuacja. Mam jednak nadzieję, że Was tym nie zniechęcę, a kto wie? Może właśnie uda mi się Was do czegoś zachęcić?
Czytam prawie wszystkie gatunki, poza science-fiction (któremu czasem daję szansę) i literaturą erotyczną (której szans nie daję). Ostatnio przeważa u mnie fantastyka i wszelkiego rodzaju powieści młodzieżowe, ale nie tylko. Lubię różnorodność.
Jako że dopiero zaczynam moją blogową przygodę, będę Wam wdzięczna za wszystkie opinie, rady, a nawet krytykę (konstruktywną, oczywiście). Nie jestem jeszcze zbyt obeznana w tej całej blogosferze, ale liczę na to, że z czasem uda mi się tu jakoś zaklimatyzować. :) Mam sporo zaległych pozycji do recenzji, obiecałam jednak samej sobie, że się za nie wezmę i postaram się tej obietnicy dotrzymać. Mogę bywać tu nieregularnie, mogę też znikać na jakiś czas, w końcu mam też szkołę i inne obowiązki.
Ale grunt w tym żeby wracać, prawda?
Pozdrawiam serdecznie,
Nala.
Subskrybuj:
Posty (Atom)