czwartek, 16 kwietnia 2015

Druga mininotka

Tytuł: Wysłanniczka (WPDB)
Autor: Stephen Miller
Wydawnictwo: Muza SA
Liczba stron: 439
Ocena: 5/10




W radiu - stale nowe szokujące wiadomości, a potem ponure kawałki jazzowe albo klasyczny rock, żeby pomóc słuchaczom zapomnieć.


Terroryzm to w ostatnim czasie dość popularny temat. Wystarczy wspomnieć o ataku na Charlie Hebdo czy zamachu w Tunisie. Na rok przed tymi wydarzeniami pojawiła się w Polsce książka poruszająca zagadnienie terroryzmu spisana przez znanego aktora i scenarzystę. Nie ma tutaj jednak mowy o bombach i strzelaninie, o nie. Broń wykorzystana w „Wysłanniczce” jest dużo bardziej niebezpieczna. To broń biologiczna – zmutowany wirus ospy, który ma spowodować epidemię w całej Ameryce.

W Internecie i na okładce sklasyfikowano tę powieść jako thriller, jednak w moim odczuciu bliżej jej do pozycji sensacyjnej. Przyznaję, rzadko sięgam po tego typu lektury, zazwyczaj mnie do nich nie ciągnie. Mało tego – po „Wysłanniczkę” najprawdopodobniej także bym nie sięgnęła, zadecydował tu bardziej przypadek. Owszem, gdy o niej usłyszałam, uznałam ją za interesującą, ale zdecydowałam również, że mam na głowie dużo ciekawsze i o wiele bardziej odpowiadające moim gustom książki, więc dość szybko o niej zapomniałam. Pojawił się jednak pewien konkurs na lc, a nagrodą była właśnie „Wysłanniczka”. Nie zależało mi na tej pozycji, ale spodobał mi się temat, więc postanowiłam wziąć udział. Odpowiedziałam na pytanie konkursowe i równie szybko o tym zapomniałam. Kilka dni później okazało się, że zostałam jedną z nagrodzonych. Uznałam więc, że skoro książka już wpadła mi w ręce, to mogę ją przeczytać. Jaką lekturą jest zatem „Wysłanniczka”?

Przede wszystkim nudną. Niestety, ale to słowo najlepiej ją opisuje. Przez większość czasu czyta się ciężko (choć, nie powiem, czasami akcja przyśpiesza i robi się ciekawie, ale nigdy na dość długo), a odkłada bez żalu. Język Millera jest strasznie męczący, ciosany, drewniany, pozbawiony jakiegokolwiek polotu i wdzięku. Pojawiają się czasem dość błyskotliwe myśli, ale większość książki to wyzwanie dla czytelnika. Narracja prowadzona jest z punktu widzenia dwóch osób – Darii, naszej terrorystki (co akurat jest bardzo dobrym pomysłem, pozwala nam wniknąć w jej umysł i spojrzeć na wydarzenia z jej perspektywy) oraz doktora Wattermana, który ma zapobiec epidemii (co z kolei nie jest już zbyt oryginalne). Historia głównej bohaterki została przedstawiona całkiem nieźle, pomimo momentów nudy, a jej portret psychologiczny i przemyślenia to jeden z największych atutów „Wysłanniczki”. Autor pokazuje nam, jak wychowanie i religia potrafią wypaczyć postrzeganie człowieka, jak bezwzględnymi bywają ludzie w imię wiary, a także zwraca uwagę na fakt, że mimo wszystko można się zmienić. Tylko czasami jest już za późno by uzyskać przebaczenie. Sam motyw terroryzmu w pełni usatysfakcjonował takiego laika jak ja, ale nie wiem, czy byłby wystarczająco dobrze przedstawiony dla znawcy tematu.

Gdyby Miller poprawił styl i usunął lub ograniczył fragmenty poświęcone doktorowi (zdecydowanie największy minus całej pozycji), „Wysłanniczka” mogłaby być naprawdę dobrą lekturą. Teraz jest jedynie przeciętna. Może nie żałuję, że ją przeczytałam, ale z pewnością do niej nie wrócę, a polecam tylko osobom zainteresowanym tematem. W przeciwnym wypadku lepiej zdecydować się na coś innego – niewiele stracicie.
____________________
Tytuł: Pretty Little Liars. Doskonałe i Pretty Little Liars. Niewiarygodne
Autor: Sara Shepard
Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 304 + 328
Ocena: 5/10



Myślałyście, że Wam odpuszczę? Przez cały czas mam Was na oku. I może nawet patrzę na Was w tej chwili.


Dwie pierwsze części znanego cyklu Pretty Little Liars zdecydowanie przypadły mi do gustu. Były to książki wciągające, nieprzewidywalne, momentami mroczne, napisane specyficznym sarkastycznym stylem. Co więcej autorka wykazała pewien progres, bowiem druga część podobała mi się o wiele bardziej niż pierwsza. Co z kolejnymi częściami? Niestety, wielki zawód.

Język jest lekki, owszem. Dobrze się czyta, owszem. Shepard potrafi czasem zaskoczyć, owszem. Te zalety jednak nie rekompensują nam licznych wad, które w poprzednich częściach nie były widoczne, a w tych zaważyły na ocenie całości. Przede wszystkim bohaterki – z początku wykreowane bardzo interesująco ze swoimi wadami i zaletami, czasami egoistki, często materialistki, a jednak czuć było, że jest w nich coś głębszego, jakieś drugie dno, budziły sympatię. W „Doskonałych” i „Niewiarygodnych” dziewczyny okazują się zwyczajnie puste, a niektóre przemyślenia aż bolą od chamstwa i idiotyzmu. Shepard zrobiła z nich postacie strasznie płaskie, które same nie wiedzą, czego chcą, zmieniają partnerów jak rękawiczki i odpychają od siebie czytelnika. I te nieudolne próby uczynienia kolejnych wątków miłosnych oryginalnymi… Litości, wszystko to już było, nic nowego, kolejne miłostki okazują się jedynie wypełniaczami akcji właściwej, same w sobie są wtórne i budzą bardziej znużenie niż zainteresowanie. Zaczynają pojawiać się coraz liczniejsze niespójności, rozwiązania na siłę, czuć, że autorka sama powoli zaczyna się gubić we własnej twórczości, kombinuje, kręci, wymyśla i, niestety, nie wychodzi jej to najlepiej. Wątek A., co prawda, wciąż interesuje, ale zaczynam czuć rozwleczenie Pretty Little Liars i kiedy myślę o kilkunastu następnych tomach do przeczytania, to moje zainteresowanie nagle maleje i już jakoś aż tak mi na rozwiązaniu zagadki nie zależy. A zakończenie… O ile jeszcze „Doskonałe” kończą się w idealnym momencie, a czytelnik ma chęć natychmiast sięgnąć po kolejny tom, o tyle zakończenie „Niewiarygodnych” nie zachwyca, co więcej, dziwi mnie, że autorka nie kończy na nim cyklu, a przeciąganie tego dalej utwierdza mnie w przekonaniu, że Pretty Little Liars to zwykły tasiemiec, który na dodatek traci poziom o wiele szybciej niż przypuszczałam.

Szczerze? Przeszła mi ochota na przygody czterech byłych przyjaciółek. Trzeci i czwarty tom tak mnie zniechęciły, że nie sądzę, abym kiedykolwiek powróciła do tego cyklu. Planuję sięgnąć po zachwalaną „Grę w kłamstwa”, bo odpowiada mi klimat, jaki tworzy Shepard i mam nadzieję, że akcja będzie tutaj rozegrana o wiele lepiej. Nie wiem, czy odradzać… Nie mogę zaprzeczyć, że pierwsze dwa tomy zapewniły mi naprawdę dużo rozrywki, ale nie wiem, czy jest sens zaczynać coś, rozbudzać ciekawość, by potem być zawiedzionym i zirytowanym. Decyzję pozostawiam Wam, drodzy czytelnicy. Mam nadzieję, że nawet jeśli do Pretty Little Liars zajrzycie, nie będzie to dla Was taki zawód jak dla mnie.
____________________
Wiem, obiecywałam wcześniej mininotki trójopiniowe, ale oba teksty wyszły mi dłuższe niż przypuszczałam, więc uznałam, że kolejna opinia byłaby już tylko męcząca. Wobec tego ich liczba w mininotce będzie zależna od ich długości - im dłuższe opinie, tym mniejsza ich ilość i na odwrót.
Bardzo ważne jest dla mnie Wasze zdanie i chciałabym, żebyście byli w stosunku do mnie szczerzy. Nie było mnie tutaj trochę i czuję, że wyszłam z wprawy, więc jeśli pomożecie mi zauważyć, co u mnie kuleje, na pewno będzie mi łatwiej.

Pozdrawiam ciepło,

Nala

czwartek, 9 kwietnia 2015

Rocznica

To już rok. Rok. Całe 365 dni. Właśnie tyle czasu minęło, odkąd po raz pierwszy dodałam post na blogu.


Nie było mnie tu ostatnio. Miałam wiele pracy, wiele nauki, wielu ludzi w głowie, wiele zmarnowanych chwil i wiele wartościowych doświadczeń. Jestem chyba trochę inną osobą. Mam trochę twardszy pancerz i trochę smutniejsze serce.
Nieważne.


Nie było mnie cztery miesiące. Przez ten czas, przyznaję, nie myślałam zbyt wiele o blogu. Czasami przychodziły do mnie wyrzuty sumienia, że go zaniedbałam, ale szybko je odpychałam. I tak to trwało, aż do wczoraj kiedy jedna mała wiadomość na lubimyczytac.pl zainspirowała mnie, by tu zajrzeć po tej długiej nieobecności. I właśnie wtedy zauważyłam, że następnego dnia mam rocznicę.
Nie jestem przesądna, ale jestem bardzo sentymentalna. Przedmioty, słowa, wspomnienia, daty mają dla mnie wielką wagę. Uznałam, że to znak. Uznałam, że skoro wszystko zaczęło się dokładnie rok temu, to właśnie dzisiaj jest dobry dzień na nowy początek. To dobry dzień, by wrócić. I znowu zacząć.

Czuję, że wyszłam z wprawy, moje słowa straciły wiele mocy. Ale wiem, że mogą ją odzyskać, jeśli tylko dam im na to szansę. Wszystko mogę jeszcze poprawić.


Nie chcę przepraszać, obiecywać, że tym razem będzie lepiej. Już wiele razy przepraszałam, obiecywałam zmiany, a moja ostatnia taka obietnica skończyła się czteromiesięczną przerwą. Może lepiej nie składać zobowiązań – sama najlepiej wiem, że mogę zniknąć tak nagle, jak się pojawiłam. Lepiej po prostu być i starać się. Tym razem naprawdę.

Myślę, że w pewnym sensie potrzebowałam tej przerwy. Myśli, wspomnienia, marzenia – za dużo było w mojej głowie, a to przeszkadzało mi w pisaniu. Ale wydaje mi się, że teraz to pisanie może pomóc mi z myślami. Może pomóc mi je uspokoić, uporządkować, mimo że nie mam zamiaru pisać o nich.
Moje myśli są takie niespokojne.

Dzisiejszy dzień jest końcem. Każda rocznica jest końcem, końcem pewnego etapu, podsumowaniem. Ale jest też początkiem. Początkiem nowego roku, roku, który zacznie się moim powrotem. Nie wiem, jaki będzie ten rok, wiem, że już za niecałe pół czeka mnie mnóstwo zajęć i wzięcie prawdziwej odpowiedzialności za swoją przyszłość. Dzieciństwo powoli zaczyna odchodzić, a ja nie mogę go zatrzymać, choćbym nie wiem, jak chciała. To kolejny koniec i kolejny początek. Nie wiem jeszcze, co mnie czeka na tej drodze, ale idę. Wszyscy idziemy.

Chciałabym Wam podziękować. Za to, że tu byliście, za każdy komentarz, za każde dobre słowo, za krytykę, choć nie miałam jej zbyt wiele, za wsparcie i wskazówki. Wszyscy byliście dla mnie zawsze wielką motywacją i mam nadzieję, że znów zgodzicie się nią być. Bo wracam tu dla siebie, tak, to prawda. Ale bez Was to nie ma sensu.

A więc witam. Znowu. Tym razem, mam nadzieję, na dłużej.


Wszystkiego najlepszego, Nalo, z okazji rocznicy. Zdmuchnij świeczkę i zacznij od nowa.

środa, 10 grudnia 2014

Pierwsza mininotka

Tytuł: "Drugi" (WPDB)
Autor: Ewa Nowak
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 245
Data zakończenia czytania: 30.06.2014 r.
Ocena: 6/10




„I świat był jakby brudniejszy niż wczoraj”.


Ach, słynna pani Nowak, bardzo lubiana w blogosferze, niejednokrotnie polecana. Tak, tak, i ja skusiłam się na jej książki, gdyż skojarzyły mi się z jednym z moich ukochanych cykli – Jeżycjadą. Szczerze? „Drugi” wypada nieźle, ale bez większego zachwytu, nie ma nawet co porównywać do prozy Musierowicz. Autorka bardzo dobrze przedstawia dylematy, uczucia nastolatków, przez co powieść staje się wyjątkowo autentyczna. Świetnie wykreowani bohaterowie, wiele mądrych myśli, genialne ukazanie problemu czucia się „tym drugim”, gorszym (ten aspekt zasługiwałby nawet na dłuższy akapit, gdyż jak dla mnie jest on największym atutem książki). Z kolei język już niespecjalnie przypadł mi do gustu. Sama nie wiem, coś zgrzytało, niby lekki, niby całkiem przyjemny, ale jakoś momentami miałam wrażenie, że coś tu do siebie nie pasuje, że coś nie gra. Gdyby to była początkująca autorka, to taką sytuację można zrozumieć, ale „Drugi” to jedna z późniejszych książek pani Nowak, więc dziwne, że wciąż czuć tu brak doszlifowania stylu. Rozwiązania niektórych sytuacji jak dla mnie zbyt przekombinowane, inne z kolei zbyt oczywiste.

Jednak gdybym chciała polecić nastolatce jakąś dobrą obyczajówkę dla młodzieży, z pewnością wspomniałabym o „Drugim”. Polecam, bo w gruncie rzeczy to całkiem niezła pozycja i nie żałuję, że ją przeczytałam. Na półce mam jeszcze dwie książki tej pani, a że wrażenia są w miarę dobre, to być może za jakiś czas przeczytacie u mnie o innych powieściach autorki. Kto wie, może one bardziej do mnie przemówią. Na ten moment pozostaje niedosyt.
___________________
Tytuł: "Miasto upadłych aniołów"
Autor: Cassandra Clare
Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 434
Data zakończenia czytania: 02.07.2014 r.
Ocena: 7/10




„Nie mam męskiej dumy, na której mógłbyś grać, i nie interesuje mnie walka jeden na jednego. To jest słabość twojej płci, nie mojej. Jestem kobietą. Użyję każdej broni, żeby dostać to, czego chcę.”


O czwartej części Darów Anioła krążą różne opinie. Jedni są zachwyceni kontynuacją, inni uważają, że autorka powinna skończyć cykl na „Mieście szkła”. A ja jak zwykle plasuję gdzieś pośrodku. Owszem, „Miasto upadłych aniołów” jest trochę gorsze od poprzednich części, ale to nie znaczy, że jest słabe. Mam wrażenie, że ten tom w porównaniu z wcześniejszymi jest zwyczajnie mniej widowiskowy, akcja zdecydowanie zwalnia, więcej tu Simona (który, nie oszukujmy się, jest średnio interesujący) i mimo że fabuła cały czas posuwa się do przodu, to po przeczytaniu mamy wrażenie, że właściwie niewiele się wydarzyło. Wydaje mi się, że głównie to jest przyczyną niezbyt przychylnych ocen niektórych czytelników. Osobiście, „Miasto upadłych aniołów” traktuję raczej jako taki bardzo rozbudowany wstęp niż pełnoprawną część i w tej roli sprawdza się znakomicie. Nadal możemy liczyć na lekki styl, bardzo dobrze nakreślonych bohaterów, nieprzewidziane zwroty akcji i wiele innych ciekawych rozwiązań, do których przyzwyczaiła nas pani Clare. Przyznaję, nie wszystko jest idealne, Jace bywa zbyt słodki, Simon zbyt nudny, ale w ogólnym rozrachunku naprawdę nie jest źle i myślę, że kolejne części będą lepsze, bogatsze w akcję i bardziej wciągające.

Tych, którzy polubili poprzednie tomy i wahają co do tego, zachęcam do przeczytania, uważam, że w tym przypadku lepiej przekonać się samemu. Osobiście polecam zarówno „Miasto upadłych aniołów”, jak i wszystkie wcześniejsze części. To kawał naprawdę dobrej literatury fantastycznej dla młodzieży i wierzę, że nie będziecie żałować.
___________________
 Tytuł: "Kubuś Puchatek" + "Chatka Puchatka" (WPDB)
Autor: A. A. Milne
Wydawnictwo: Książka i Wiedza

Liczba stron: 132 + 152
Data zakończenia czytania: 07.07.2014 r. (druga część)
Ocena: 9/10






„- O, Królik jest mądry - powiedział Puchatek w zamyśleniu.
- Tak - przyznał Prosiaczek - Królik jest mądry.
- I ma Rozum - rzekł Puchatek.
- Tak - zgodził się Prosiaczek - Królik ma Rozum.
Nastąpiło długie milczenie.
- I myślę - ciągnął Puchatek - że on właśnie dlatego nigdy nic nie rozumie.”


„Kubuś Puchatek” i „Chatka Puchatka” to takie książki, w których za każdym razem znajduję coś nowego. Czytałam drugi raz i aż nie mogłam się nadziwić ogromowi treści, których tam wcześniej nie dostrzegałam. I kiedy ktoś kpiąco mówi, że to bajki dla dzieci, umiem zareagować jedynie świętym oburzeniem. Bo nie ma książek bardziej dla dorosłych. Niewiele jest takich, które kochasz jako dziecko i rozumiesz jako dorosły. Niewiele z nich tak mocno dotyka serca, tak silnie ściska i nigdy nie puszcza. Nie znam drugiej tak pięknie prostej powieści, drugiej tak doskonale bezpośredniej, a jednak nieoczywistej. Żadna jeszcze nie mówiła o prawdziwej mądrości z taką pewnością i żadna jeszcze nie ujęła tego w tak niezwykłym stylu. A postacie? Cudowne! I każdą z nich kocham, każdą w inny sposób, i każdą pomimo wad. Zawsze miałam i będę miała największą słabość do Tygrysa (przyznaję, animacja miała na to duży wpływ), ale po lekturze książki odkryłam nowe oblicza każdego z bohaterów i każdy z nich ma u mnie specjalne miejsce. I wiem, że przeczytam ją jeszcze nieraz, i że znowu znajdę tam, coś, czego wcześniej nie widziałam. Nikt nigdy nie stworzył podobnych książek. Jedyne w swoim rodzaju.

Do zdobycia, przeczytania i pokochania. Obowiązkowo.
_____________
Ruszyłam w końcu z mininotkami! No, i jak Wam się podoba? Za długo? Za krótko? Odpowiada Wam taka forma? Macie może jakieś rady, uwagi, pomysły? Stwierdziłam, że w mininotce zawsze będę umieszczać po trzy książki, bo więcej to już trochę za dużo, a mniej to jednak chyba nieco za mało. Osobiście, jestem całkiem zadowolona, ta forma jest dla mnie bardzo wygodna i dużo mniej czasochłonna. Oczywiście, to nie to samo co prawdziwa recenzja, ale w mojej sytuacji to chyba najlepsze rozwiązanie.

Pozdrawiam ciepło,

Nala

poniedziałek, 24 listopada 2014

Mininotki witają + mała prośba

Witajcie, kochani!

Jak już wcześniej wspominałam, ostatnio naprawdę mam mało czasu na pisanie, na cokolwiek, eh. Nie chcę Was znowu tym zanudzać. Chodzi tylko o to, że mam przeraźliwe zaległości, a w takim tempie zwyczajnie nie jestem w stanie ich nadrabiać, stają się więc coraz większe, a że jestem perfekcjonistką, nie mogę znieść myśli, że miałabym te wszystkie książki po prostu pominąć. Wpadłam zatem na pomysł mininotek (lekko zainspirowany migawkami Karolki z bloga Papierowy Azyl). Otóż w każdej takiej mininotce będę umieszczała 3-5 krótkich opinii na temat książek, których recenzji nie będę w stanie napisać (głównie ze względu na brak czasu, ale i na fakt, że szczegóły powoli zacierają mi się w pamięci). Nie będę to typowe recenzje, raczej kilka krótkich zdań, w których postaram się zawrzeć najważniejsze rzeczy. Kiedy ponadrabiam w ten sposób zaległości, wrócę do recenzji, z którymi łatwiej mi będzie wtedy nadążyć, gdyż ostatnio czytam trochę mniej (patrzcie: brak czasu), a że będę "na świeżo" łatwiej będzie mi też je pisać. Mam nadzieję, że taki pomysł Wam odpowiada :)

Co do tej prośby, o której wspominam w tytule, kieruję ją tylko do osób, które mojego bloga dość długo czytają, znają go dobrze lub po prostu mają chwilę wolnego i naprawdę nie mają co z nią zrobić :) Otóż moja nauczycielka od woku zażyczyła sobie recenzję książki. Myślę: "świetne, będę sprytna, spiszę coś z bloga i wszyscy zadowoleni". No, ale oczywiście jak przyszło co do czego, to okazało się, że ja nie mogę mieć za dużego wyboru, bo po prostu nie umiem wybrać. Chciałabym więc poprosić Was o radę. Która recenzja nadaje się do tego najlepiej? Czy jest taka, która szczególnie przypadła Wam do gustu? Albo może któraś jest napisana w sposób bardzo szkolny i dlatego pasuje? Mam tylko dwa zastrzeżenia. Niech to będzie samodzielna książka albo pierwsza część cyklu, w dalszych z reguły pomijam rzeczy, o których pisałam wcześniej, więc nie nadają się do tego celu. Po drugie chciałabym, żeby nie pojawiała się tam żadne wzmianki dotyczące seksu czy innych demoralizujących rzeczy. Przezorny zawsze ubezpieczony :)

Z góry dziękuję za pomoc, mam nadzieję, że nie będzie to dla Was kłopotem.

Pozdrawiam ciepło.

Nala

czwartek, 30 października 2014

30. "Wieża jaskółki" - Andrzej Sapkowski

Tytuł: "Wieża jaskółki"
Autor: Andrzej Sapkowski
Wydawnictwo: superNOWA
Liczba stron: 428
Data zakończenia czytania: 28.06.2014 r.
Ocena: 8/10




„Cicho, cicho, dzieci. To nie demony, nie diabły... Gorzej. To ludzie.”

Na opuszczonych bagnach Pereplutu samotny pustelnik Vysogota znajduje nieprzytomną, chorą i ranną młodą dziewczynę. Dzięki jego staraniom nieznajoma budzi się i wraca do zdrowia. Rodzi się między nimi więź, a ona opowiada mu historię. Historię o ogniu, krwi i cierpieniu. Historię o niegdyś zaginionej dziedziczce cintryjskiego tronu, którą każdy już uznał za zmarłą. Opowiada mu historię o tych, których niegdyś tak bardzo kochała, a których straciła. Historię o nienawiści, gniewie i bólu. Swoją własną historię.
A na imię jej Cirilla.
Tymczasem Geralt wraz ze swoją kompanią kontynuują poszukiwania. Nie wiedzą, gdzie dokładnie iść, gubią tropy, napotykają przeszkody. Ale idą dalej, pomimo wszystko. Idą dalej.
Idą dla Cirilii.

Czwarta część sagi o wiedźminie. Po raz czwarty wracam do tego niesamowitego cyklu. Po raz czwarty umieram ze śmiechu w niezliczonych fragmentach. Po raz czwarty coś ściska mnie w sercu, gdy dzieją się rzeczy zbyt straszne, zbyt bolesne. Po raz czwarty podziwiam kunszt i klasę autora, zastanawiając się, gdzie uczą tak pisać. O tak, to znowu Wiedźmin – a ja zachwycam się już po raz czwarty.

„- Cholera. Co tam jest, zobacz, Milva?
Łuczniczka przyjrzała się uważnie i krytycznie.
- Tylko ucho ci urwało - stwierdziła wreszcie. - Nie ma się czym przejmować.
- Łatwo ci mówić. Ja bardzo lubiłem to ucho.”

W „Wieży jaskółki” Sapkowski najwięcej miejsca poświęca Ciri i jej losom, podróż Geralta trochę ginie w cieniu, ale w poprzedniej części to właśnie on i jego kompania odgrywali pierwsze skrzypce, więc wszystko się wyrównuje. Mam też wrażenie, że w tym tomie było zdecydowanie mniej wojny. Owszem, takie sceny pojawiają się nie raz i nie dwa, ale tutaj nie odgrywają już aż tak znaczącej roli jak wcześniej.

Autor zawsze umiał genialnie łączyć wątki, ale w tej książce przeszedł samego siebie! To niesamowite z jak wielu perspektyw, przedstawianych na tak wiele sposobów możemy poznawać historię Geralta i Ciri. Sapkowski niejednokrotnie bawi się czasem, opowiada o tym, co wydarzy się później, by w następnym fragmencie cofnąć się do wcześniejszych przygód, a to wszystko tak zgrabnie łączy się w całość, każdy szczegół, bohater jest znaczący, nawet jeśli pojawia się tylko na chwilę.

„Lepiej bez celu iść naprzód niż bez celu stać w miejscu, a z pewnością o niebo lepiej, niż bez celu się cofać.”


Uwielbiam Wiedźmina. Nie jestem wielką znawczynią fantasy, ale naprawdę nie trzeba nim być, żeby docenić wartość i kunszt tego cyklu. Uwielbiam styl i humor autora, uwielbiam klimat, jaki kreuje w swoich książkach, uwielbiam bohaterów, jakich tworzy, uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! I jestem absolutnie urzeczona, i nie mogę się doczekać ostatniej części, i jestem pewna, że sięgnę po inne książki Sapkowskiego. Naprawdę warto przeczytać.
O tak, polecam Wam Wiedźmina już po raz czwarty.
__________________
Witajcie, kochani. Też ostatnio tak brak Wam czasu na wszystko? Zaległości recenzenckie mam straszne, "Wichrowe wzgórza" czytam chyba trzeci tydzień, a ostatnio obejrzałam w całości film jakoś z dwa tygodnie temu. Jak się nie uczę, to wychodzę, jak nie wychodzę, to i tak wiszę na telefonie, a jak nie wiszę, to przesiaduję na jakichś głupich stronach i czas mi się rozpływa...
Wybaczcie tak krótką recenzję, ale wenę muszę trochę rozruszać, uznałam też, że recenzje dalszych części wielotomowych cykli będą pisane właśnie w takiej mini formie, bo wiele aspektów opisywałam w poprzednich tekstach i uważam, że nie ma sensu, żebym się powtarzała. Wolę się skupić na cechach właściwych dla tej konkretnej części :)
Ach, mam nadzieję, że w listopadzie uda mi się poprawić, ale wiecie, jak to jest, w liceum nie ma już tak łatwo... No, nic, zobaczymy, jak to będzie.

Pozdrawiam ciepło,

Nala