Tytuł: "Most do Terabithii"
Autor: Katherine Paterson
Wydawnictwo: POLITYKA Spółdzielnia Pracy
Liczba stron: 111
Data zakończenia czytania: 04.06.2014 r.
Ocena: 7/10
Twoje miejsce. Moje miejsce. Nasze miejsce. Każdy musi mieć swoje miejsce, swoją przestrzeń, mały, własny skrawek tylko dla siebie. Miejsce, gdzie czujemy się bezpieczni i wolni. Czasami ktoś zabiera Cię do swojego miejsca, czyniąc je Twoim, czyniąc je Waszym i jest to najpiękniejsza tajemnica, jaką możecie ze sobą dzielić. Rzecz nie do opisania, o której wcale nie trzeba dużo mówić, bo oboje wiecie, jakie to dla Was ważne i uśmiechacie się do sobie w ciszy, wiedząc doskonale, że oboje myślicie o tym samym. Że oboje właśnie wracacie do swojej Terabithii.
Jedenastoletni Jess mieszka w niewielkim amerykańskim miasteczku Lark Creek wraz z rodzicami i czwórką sióstr. Jak każde dziecko, ma swoje obowiązki, szkołę i zmartwienia. Jednak jego życie jest przy tym do bólu prozaiczne i puste. A chłopiec chciałby rysować, chciałby czegoś więcej, bo czuje się przytłoczony rzeczywistością, która go otacza. I wtedy pojawia się w jego życiu Leslie – dziwna dziewczynka z miasta, która wydaje mu się zupełnie inna od pozostałych mieszkańców Lark Creek. Z czasem pomiędzy dziećmi rodzi piękna przyjaźń, razem odkrywają Terabithię i przeżywają mnóstwo przygód. Jednak rzeczywistość potrafi zniszczyć nawet te najpiękniejsze marzenia…
Kiedy byłam dzieckiem, obejrzałam piękny, absolutnie magiczny film, który tak mocno mną wstrząsnął, że do dzisiaj wspominam go z wielkim sentymentem, choć fabuła znacznie zatarła mi się już w pamięci. A gdy dowiedziałam się, że jest książka, to musiałam, po prostu musiałam ją przeczytać. Okazało się nawet, że znajduje się w moim domu (!), a ja tyle czasu nic o tym nie wiedziałam! Natychmiast dołożyłam ją do stosiku i czym prędzej się za nią zabrałam. Czy autorka podołała wyzwaniu? Jak wypada w porównaniu z naprawdę genialną ekranizacją? Jakie uczucia we mnie wzbudziła? Posłuchajcie…
„Czasem trzeba dać komuś coś, co jest specjalnie dla niego, a nie dlatego, że sprawia to przyjemność ofiarodawcy.”
Spójrzmy na Lark Creek. Typowa amerykańska prowincja lat 70-dziesiątych. Słabo wykształceni mieszkańcy całe życie muszą ciężko pracować na utrzymanie licznych rodzin, bicie dzieci nie jest niczym wyjątkowym, dopóki nikt o tym nie mówi, szkoła nie ma nawet sali gimnastycznej, a wszelka inność jest traktowana z nieufnością. W tym ciasnym, przytłaczającym i zacofanym miejscu wychowywał się Jess, każdego dnia powoli przesiąkając jego beznadziejnością. Chcę, żebyście dokładnie to sobie wyobrazili, bo jedynie wtedy zrozumiecie, jak ważna była dla dzieci Terabithia.
Bo Terabithia była ucieczką. Ucieczką od szarej rzeczywistości, szykan i niezrozumienia. Była schronieniem, miejscem, w którym zwyczajny chłopiec i zwyczajna dziewczynka stawali się prawdziwymi władcami tej magicznej krainy. Była światem stworzonym tylko przez nich, słodką tajemnicą, jasnym punktem ponurego dnia, czymś absolutnie wyjątkowym i tylko dla nich. I dlatego… bardzo mi przykro, że w książce jest o niej tak niewiele! Owszem, pojawia się w kilku fragmentach, ale te fragmenty są bardzo krótkie i właściwie niewiele jest w nich opisane. A ja chciałabym więcej, chciałabym naprawdę poczuć magię Terabithii, smakować ją i zachwycać się razem z bohaterami. Chciałabym więcej plastycznych opisów, których było tak mało, a przecież były takie potrzebne. Więcej, więcej, więcej. To chyba jedyna wada, jaką mogę wytknąć tej książce, ale za to na tyle poważna, że znacząco wpłynęła na moją ocenę. Jest mi wręcz przykro, że zabrakło takich scen, bo jestem pewna, że dzięki nim „Most…” byłby o wiele lepszy.
„ – To zupełnie zwariowane, nie? – Potrząsnęła głową. – Wy musicie w to wierzyć i uważacie, że to okropne. Ja nie muszę wierzyć i myślę, że to piękne.”
Za to kreacja postaci wypada naprawdę świetnie. Jess i Leslie są ciekawi, sympatyczni, ale nie idealni, czasami podejmują pochopne decyzje, bywają niemili, zazdrośni, ale są przecież dziećmi, a co ważniejsze – ludźmi. To główni bohaterowie, więc wiadomo, że autorka poświęciła im najwięcej miejsca, ale możecie mi wierzyć, że każda z drugoplanowych postaci jest niemniej charakterystyczna, więc czytelnik na pewno się w nich nie pogubi.
Paterson porusza w swojej książce szereg ważnych tematów, takich jak przyjaźń, wyobcowanie, siła wyobraźni i odmienność, ale robi to w sposób lekki w odbiorze – „Most…” przecież jest przeznaczony dla dzieci, lecz jestem pewna, że niejeden dorosły znajdzie w nim coś dla siebie. Naprawdę wartościowe książki nigdy nie tracą na wartości.
A zakończenie… jest wzruszające, poruszające, uderza w człowieka niczym grom z jasnego nieba, ale sprawia też, że książka staje się o wiele głębsza i bardziej zapada w pamięć. A ostatnia scena… jest dokładnie taka, jaka powinna być.
Zdecydowanie polecam. Wprawdzie zabrakło mi trochę opisów i Terabithii, ale to można wybaczyć, bo historia sama w sobie jest piękna i niezwykła. Warto przeczytać, warto także obejrzeć ekranizację – jeśli jest tak dobra, jak pamiętam, to na pewno nie pożałujecie.
Skoro polecasz - najpierw sięgnę po ekranizację :D
OdpowiedzUsuńOglądałam film już bardzo dawno temu, a niedawno odświeżyłam sobie pamięć i sięgnęłam po niego znowu :P Książkę na pewno przeczytam :)
OdpowiedzUsuńDobrze mi się zdawało, że był taki film, lecz ani książki ani filmu nie miałam możliwości poznać.
OdpowiedzUsuńWidzę że bardzo ją polecasz, a skoro jest cieniutka, to się skuszę na pewno:)
Bardziej ciekawi mnie ekranizacja, gdyż na czytanie obecnie nie mam zbyt wiele czasu, ale może kiedyś się skuszę.
OdpowiedzUsuńJa oglądałam tylko ekranizację, a i tak to było dawno temu. Już nawet nie pamiętam o czym to było. Muszę sobie wszystko przypomnieć, ponieważ wtedy mi się bardzo film podobał, tak jak Tobie.
OdpowiedzUsuńOglądałam film, teraz muszę zapolować na książkę.
OdpowiedzUsuńAle się złożyło! Niedawno czytałam troszkę o filmie pod tym samym tytułem i nabrałam chęci, by go obejrzeć. Nie wiedziałam, że jest on ekranizacją...
OdpowiedzUsuńNie znam ani filmu, ani książki.Na początku wydawało mi się, że to bajeczka dla dzieci, ale teraz już wiem, że wcale nie taka bajeczka. Jak znajdę, to przeczytam :)
OdpowiedzUsuńZnam film, ale nigdy nie słyszałam o książce :O Muszę sięgnąć, bo ekranizacja jest cudowna, wspaniała, po prostu sbkvbsikbaiksbvdk <3
OdpowiedzUsuńJa tam kocham tę książkę i nie umiem powiedzieć o niej nic złego;) Co do filmu, nie widziałam, a szkoda:( Muszę to nadrobić!
OdpowiedzUsuńOo, nie miałam pojęcia o istnieniu tej ksiązki, serio, słyszałam o ekranizacji, ale nie o ksiązce. No ale dobrze, że pojawiła się Twoja recenzja. Teraz bedę mogła poszukać pierwowzoru, a potem włączę sobie ekranizację. Myślę, że okaże się tak dobra, jak pamiętasz. ;)
OdpowiedzUsuńZainteresowałam się, ale raczej na początek film a potem książka :)
OdpowiedzUsuńCzytałam, gdy byłam młodsza i bardzo dobrze tę książkę wspominam.Dała mi wiele do myślenia, zaciekawiła, no i wzruszyła. Zakończenie było dla mnie zaskakujące, smutne, ale i na swój sposób piękne. Gdy miałam o kilka lat mniej to byłam załamana, ale teraz nie wyobrażam sobie innego finału. A filmu nie oglądałam i nie wiem czy w najbliższym czasie to nadrobię, jakoś nie mam ochoty.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Film zrobił na mnie ogromne wrażenie...więc z chęcią sięgnę i po książkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło :)
Czytałam ją kilkakrotnie i za każdym razem uważam, że jest piękna :)
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do Liebster Award. Więcej informacji pod adresem:http://zakurzone-stronice.blogspot.com/2014/09/liebster-award-1.html Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajny początek wpisu. ;) Akurat podczytywałam eseje o znaczeniu, jakie ma w naszym życiu własny pokój, zindywidualizowana przestrzeń życiowa. Na pewno sprawdzę, czy Terabithia będzie i moim schronieniem (oby!). Jakoś tak się złożyło, że dotąd nie widziałam ani filmu, ani książki. ;)
OdpowiedzUsuńKieeedyś tam, oglądałam ekranizację (nie wiedząc, że jest książka, dowiedziałam się prawdy dopiero po fakcie dokonanym) i strasznie się na nią zezłościłam bo była taka smutna i przerażająco dramatyczna. :( Ostatnio mnie nawet naszła chęć by powtórzyć seans, ale jakoś... nie mam ochoty znów przeżywać tego smutku. ;(
OdpowiedzUsuńNatomiast książkę przeczytam z przyjemnością, bo jest w bibliotece i już jakiś czas się zbieram w sobie, by po nią sięgnąć. :) Szkoda Terabithii bo liczyłam, że ten aspekt będzie najważniejszy i najrozleglej opisany, ale... mimo wszystko, skoro koniec końców powieść polecasz - z pewnością nie zrezygnuję z lektury. :)
Pozdrawiam,
Sherry