
Autor: Laini Taylor
Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 397
Data zakończenia czytania: 24.04.2014 r.
Ocena: 6/10
Ma nieliczne grono znajomych. Zawsze trzyma się raczej z boku, nie zabiega o kontakty z innymi ludźmi. W szkole nigdy się nie wyróżnia. Nie zaprasza nikogo do domu i potrafi zostawić nas samych w najmniej oczekiwanym momencie, bez żadnych wyjaśnień. Zna wiele języków, nie tylko ludzkich. Twierdzi, że jej niebieskie włosy nie są farbowane. Ma mnóstwo tatuaży i blizn nieznajomego pochodzenia. Jej szkicowniki pełne są półludzkich stworów, o których mówi jak o członkach rodziny. Znacie ją? Wiecie, kim jest? I jaką tajemnicę ukrywa przed światem?
Siedemnastoletnia Karou prowadzi podwójne życie. Dla wszystkich znajomych jest zwykłą, choć może trochę dziwaczną uczennicą szkoły artystycznej w Pradze. Żaden z nich nie zdaje sobie sprawy z istnienia Gdzieś tam i Brimstone’a – tajemniczego Dealera Marzeń, dla którego Karou zdobywa zęby ze wszystkich zakątków świata. Zęby? Po co komu zęby? Tego nie wie nawet sama Karou…
Tymczasem ludzie coraz częściej znajdują na drzwiach wypalone odciski dłoni. Skąd one się tam biorą? Nieliczni twierdzą, że zostawiają je tajemniczy, skrzydlaci nieznajomi.
Serafini. Przybysze z Nieba.
„Dawno, dawno temu anioł i diablica zakochali się w sobie.
Nie skończyło się to dobrze.”
Gdy tylko wzięłam w ręce „Córkę dymu i kości”, od razu rzuciły mi się w oczy te wszystkie pochwały na okładce, które wydawca upchnął dosłownie wszędzie. Nie powiem, zachęciło mnie to, chyba nawet bardziej, niż pochlebne opinie na lubimyczytac.pl. Bo zachwyt nastolatek to jedno, a bycie jedyną powieścią młodzieżową w TOP 10 Amazonu 2011 to już zdecydowanie wyższa półka. Można oczekiwać czegoś naprawdę dobrego, oryginalnego, czegoś naprawdę na poziomie i nie tylko dla spragnionej romansu młodzieży. Można oczekiwać. A to, co się dostanie, to już zupełnie inna sprawa…
Początek był rzeczywiście obiecujący. Pani Taylor ujęła mnie oryginalnym, niebanalnym pomysłem, tak bardzo wyróżniającym się z szeregu innych paranormal romance. Chimery, Gdzieś tam, Dealer Marzeń i jego zlecenia – to wszystko było takie ciekawe, świeże, zupełnie inne od wszelkich znanych mi powieści młodzieżowych. I Karou, tak inna od tych wszystkich ciamajd, buntowniczek i idiotek, którymi autorzy czynią bohaterki tych wszystkich paranormali. Ba, nawet język się wyróżniał. Subtelny, plastyczny, lekki, ale niepozbawiony opisów – po prostu dobry. Szybko okazało się też, że dialogi również są mocną stroną pani Taylor – rozmowy Karou z Zuzanną były genialne!
„- Przysięgam, że z dnia na dzień nienawidzę ludzi coraz bardziej. Wszyscy mnie wkurzają. Jeśli teraz tak jest, to co ze mną będzie, gdy się zestarzeję ?
- Będziesz wredną starą babcią, która strzela z wiatrówki do dzieci na ulicy.
- Nie. Wiatrówka tylko je rozdrażni. Kupię sobie kuszę. Albo bazookę.”
A teraz spróbujcie zgadnąć, co zniszczyło tę, tak świetnie się zapowiadającą, pozycję? Oczywiście, wątek miłosny. Im dłużej zaczytuję się w młodzieżowej fantastyce, tym częściej stwierdzam, że niektórzy pisarze powinni mieć zakaz ich wprowadzania. Mówię absolutnie poważnie. Nie pierwszy raz spotykam się z dobrym pomysłem, zaprzepaszczonym przez nieudolny wątek miłosny. Nie umiesz opisywać autentycznych uczuć? Żaden problem, nie rób tego. A jeśli już bardzo Ci na tym zależy, to zepchnij ten wątek na dalszy plan i nie poświęcaj mu zbyt wiele uwagi. Wszystko byłoby lepsze, niż to, co zaprezentowała nam pani Taylor w tej oto książce.
Wyobraź sobie taką sytuację. Spotykasz niezwykle przystojnego mężczyznę po raz pierwszy. Mężczyzna ten usiłuje Cię zabić zupełnie bez powodu, udaje mu się nawet dotkliwie Cię zranić, jednak Ty cudem ratujesz życie. Co robisz przy drugim spotkaniu? Uciekasz przed nim? Atakujesz go? Obserwujesz z daleka? Nie, no co Ty. Zapraszasz go do domu. Zasypiasz przy nim. Zjadasz z nim śniadanie i zakochujesz się w nim. Logiczne, prawda? Co z tego, że chciał Cię zabić? Przecież jest tak nieziemsko przystojny, a „jego spojrzenie jest jak płonący lont wypalający powietrze między Wami”. Taka prozaiczna sprawa, jak usiłowanie Twojego zabójstwa jest przy tym nic nieznaczącym drobiazgiem.
Serio, pani Taylor? Serio?
Autorka tak mnie tym zdenerwowała, że przez kilka dni (!) trzymałam się od tej książki z daleka. Aż mnie od niej odrzucało. Owszem, dalszy ciąg był już o wiele lepszy. Historia Madrigal była naprawdę ciekawa, a wątek miłosny z jej udziałem – autentyczny. Koniec zaskoczył mnie i gdyby nie wyżej wspomniany minus, z chęcią sięgnęłabym po kolejną część. Myślę, że i tak to zrobię, ale nie mam zamiaru jej szukać. Przeczytam dopiero, jak wpadnie mi w ręce. I na pewno nie w najbliższym czasie, mam lepsze książki do czytania.
„Dawno, dawno temu anioł konał we mgle.
Diablica uklękła nad nim i się uśmiechnęła.”
Ocena jest mimo wszystko dość wysoka, a to ze względu na wymienione w czwartym akapicie zalety oraz całkiem obiecującą końcówkę. Komu polecam? Wielbicielom oryginalnych pomysłów, paranormal romance, lekkiego fantasy, którzy przy tym wszystkim są w stanie przymknąć oko na słaby wątek miłosny. Ci, których wielka miłość znikąd mierzi, powinni trzymać się od tej książki z daleka.